Autor zdjęcia: Rafał Oleksiewicz / PressFocus
Dla niektórych mecz bez historii, dla Sousy kolejna z niewielu okazji do testów. Każda z wyciśniętych kropel jest wartościowa
Paulo Sousa powtarza, że mecz z Andorą wcale nie będzie łatwy. Że to rywal dobrze zorganizowany, inny niż wcześniej i na pewno nie słaby! Wiadomo, takie słowa to nic innego jak dyplomacja. Dzisiaj trzy punkty są obowiązkiem, ale ważniejsze jest coś innego niż wynik.
Bo o to się raczej nikt nie obawia, prawda? Spokojnie 3:0/4:0 to raczej minimum, którego oczekujemy. Nie nastawiamy się na takie niespodzianki, jak niedoszły remis z Armenią, czy męczarnie z Łotwą. Tym bardziej, że nic nie zapowiada, byśmy wyszli rezerwowym składem. Wręcz przeciwnie, Paulo Sousa zapowiedział, że od pierwszej minuty zagrają między innymi Robert Lewandowski i Wojciech Szczęsny. O wynik się nie martwimy, ale tak jak wspomnieliśmy, to nie on będzie tutaj najważniejszy. Dla selekcjonera będzie jedynie ciekawostką, wypadkową tego, co istotniejsze.
Każdy mecz jest na wagę złota. Pierwsze towarzyskie mecze (czyli nieistotne) reprezentacja rozegra dopiero tuż przed Euro 2021. Wtedy można co najwyżej dopracować pewne warianty, a nie bawić się w Krzysztofa Kolumba, odkrywać ustawienie i wprowadzać nową taktykę. Tak zrobił Adam Nawałka przed mundialem w Rosji i poległ. Podobną retorykę stosowaliśmy wobec Jerzego Brzęczka, tylko że wtedy był jeszcze jakiś margines. Można było próbować czegoś nowego w nieistotnej Lidze Narodów, ryzykować, zmienić ustawienie, spróbować ograć na przykład Walukiewicza – generalnie, można było zrobić wszystko, co trener uważał za potrzebne, ale miał uzasadnione obawy, by robić to w trakcie eliminacji, kiedy każdy punkt jest na wagę złota.
Paulo Sousa nie ma tego komfortu, dlatego mecz z Andorą jest ważniejszy niż może się nam wydawać. Z Węgrami widać było, że nasza obrona w ustawieniu z trójką z tyłu nie ogarnia rzeczywistości, po czym wielu ekspertów i komentatorów wytykało Sousie „katastrofalne błędy”. Uważamy jednak, że katastrofalnym błędem byłoby przejście do porządku dziennego z tym, co było za Jerzego Brzęczka. To normalne, że selekcjoner ma inną wizję. A nawet pożądane, bo po co byłaby wtedy zmiana w tak ryzykownym bądź co bądź momencie? Zmiana trenera dla samej zmiany to tylko pudrowanie rzeczywistości.
Dlatego z Andorą, poza oczywiście trzema punktami na koncie, ważne będzie:
-
scementowanie systemu, którym Sousa chce grać. Jeśli domyślnie ma to być czwórka obrońców w fazie obronnej i trójka w fazie ataku, to wypadałoby się tego trzymać;
-
brak rewolucji personalnej. Wymiana całego bloku obronnego na 90 minut tylko dlatego, żeby podstawowi piłkarze byli gotowi na Anglię, nie sprawi, że na Wembley w podstawowym składzie będziemy wyglądać lepiej. Niech chociaż przez 45 minut defensywa będzie najmocniejsza z możliwych. Dopóki jest kiedy, trzeba się zgrywać, nawet w meczach z taką Andorą, kiedy ryzyko wpadki jest prawie zerowe, a możliwość „poznania się” na boisku i wypracowanie automatyzmów nieoceniona.
-
podtrzymanie mentalności zwycięzców z meczu z Węgrami. Dziś co prawda nie będziemy musieli dwukrotnie gonić wyniku (przynajmniej taką mamy nadzieję), ale można zrobić coś odwrotnego. A mianowicie, bić i patrzeć, czy puchnie. Nie zatrzymywać się na 2:0, nie robić przebieżek w 60. minucie, tylko przeć do przodu. Gol, nawet z takim rywalem, dla niektórych może być bardzo istotny w kontekście odblokowania się. Takiemu Arkadiuszowi Milikowi dwie sztuki mogłyby psychicznie pomóc. Dobrego meczu w kadrze w jego wykonaniu w ostatnim czasie nie możemy sobie w trymiga przypomnieć.
Dla rzeszy fanów dzisiejszy wieczór może nie będzie nawet rozrywką, w którą będą się wpatrywali nieprzerwanie przez 90 minut. Ale dla Paulo Sousy to będzie przede wszystkim kolejny z niewielu testów, operacji na żywym organizmie. A z takich meczów – gdy stawka jest wysoka (perspektywa Euro i jak sam mówi selekcjoner, wyjście na nim z grupy) – trzeba wyciskać maksimum, nawet jeśli koniec końców lecą tylko krople. Albo aż krople.