Autor zdjęcia: Rafal Oleksiewicz / PressFocus
„By przyzwyczaić się do ruchu lewostronnego też potrzeba czasu.” Lodu, drodzy państwo, lodu!
Z całym szacunkiem, ale mecz z Andorą nie da nam żadnych odpowiedzi w kontekście reprezentacji Paulo Sousy. A skoro tak, to chyba jest też dobry moment na refleksję dotyczącą tego, czego my, jako kibice, właściwie od niego oczekujemy?
Na wstępie wypadałoby zadać sobie pytanie, jak oceniamy mecz z Węgrami, zremisowany 3:3. A właściwie dwa mecze w jednym, bo jednak pierwsza i druga połowa w wykonaniu Biało-czerwonych różniły się od siebie diametralnie. Czy więc było to znakomite spotkanie, za które piłkarze oraz selekcjoner powinni zbierać same pozytywne opinie? No nie, a świadczą o tym głupio tracone gole, kłopoty w obronie po wprowadzeniu nowego ustawienia czy wycofywanie się z kilku decyzji personalnych przez samego szkoleniowca. Czy starcie z Madziarami wyszło nam beznadziejnie na tyle, by Portugalczyk zebrał mnóstwo jobów? Też niekoniecznie, bo na niekorzystny wynik zareagowaliśmy doskonale i w ogóle odrobiliśmy 2 bramki straty po raz pierwszy od kilku dekad.
Tymczasem opinie, które można przeczytać w mediach społecznościowych są skrajne. Jeden obóz jakby zapomniał o cyrku odstawianym przez Bednarka, Helika, Glika oraz Szczęsnego, drudzy zaś tak bardzo skupiają się na 3 straconych golach, że nie dostrzegają dobrych występów Krychowiaka, Jóźwiaka, Piątka czy Zielińskiego. Pomijając wypracowane przez nich bramki.
I tak dzięki tym drastycznie różniącym się postawom możemy czytać absurdalne komentarze. Fani z jednej strony twierdzą, iż przejście na 3-5-2 to szukanie kwadratowych jaj, podobnie co sprawdzanie nowych twarzy (typu Helik). A w ogóle to gramy już eliminacje do mundialu, więc nie ma czasu na eskperymenty, trzeba szybko budować drużynę pod turniej! Testować i sprawdzać rzeczy to można co najwyżej z Andorami i San Marinami!
I okej, może rzeczywiście jakaś racja w tym wszystkim jest. Natomiast trudno oprzeć się wrażeniu, że większość tego typu głosów to krytyka uprawiana dla samej krytyki. Odnosząc się do samego ustawienia – przecież nie ono definuję grę zespołu, lecz role poszczególnych graczy i to, czy się do niej nadają. Dla przykładu: w jednej drużynie możesz wystawić na szpicy Sergio Aguero albo Fernando Llorente, czyli diametralnie różnych napastników. Pierwszy zdecydowanie będzie kiepskim adresatem długich piłek. Drugi raczej nie nadaje się do tiki-taki i wspierania kolegów przy rozegraniu. Rozumiecie już do czego zmierzamy? 3-5-2, 3-4-3, 5-4-1 – wszystko to na koniec tylko cyferki. Po drugie zaś, a propos testowania nowej taktyki z rywalami pokroju Andory – no nie idzie się z tym zgodzić, iż tego rodzaju spotkania są doskonałymi poligonami doświadczalnymi. Wręcz przeciwnie – przeciwnicy tego pokroju są zbyt słabi, aby jakkolwiek weryfikować możliwości Biało-czerwonych. Nawet gdybyśmy zabronili Lewemu, Zielińskiemu czy Krychowiakowi używać ich prawych nóg, prawdopodobnie i tak wpakowalibyśmy im ze 3 sztuki.
Przeciwna strona zaś idzie w inny absurd, czyli robi z Paulo Sousy mesjasza, którym naturalnie nie jest. W zasadzie już o tym wspomnieliśmy na wstępie – bez wątpienia Portugalczyk podjął parę błędnych decyzji, z których musiał się szybko wycofywać, a z samego faktu kombinowania nie ma się co cieszyć, póki nie przynosi on oczekiwanych efektów. Mecz z Węgrami pokazał raczej, iż wiele koncepcji trzeba tu dopracować, zwłaszcza że nie wszyscy do nowoczesnego grania pasują. Wiecie, raczej nie ma co oczekiwać doskonałego budowania akcji od tyłu mając w defensywie Bednarka, Glika czy Helika, ponieważ oni zwyczajnie tego nie potrafią. Portugalczyk musi zatem dopasować taktykę do posiadanych wykonawców, a nie odwrotnie. Hurraoptymizm bazujący wyłącznie na samym fakcie, że Sousa próbuje robić wszystko zupełnie inaczej niż Brzęczek, to równie wielki absurd.
Odnosząc się do obu postaw aż chce się zacytować bońkowe…
Spokojnie... tylko spokojnie😜😜👍🏻👍🏻
— Zbigniew Boniek (@BoniekZibi) September 8, 2020
Odkrywczo powiemy w tym momencie, że prawda po prostu leży gdzieś pośrodku. Jakkolwiek spojrzeć, przegrywać można na różne sposoby. Niezadowoleni bylibyśmy, gdybyśmy z Euro odpadli po trzech słabych meczach z wynikami typu 0:1, 1:1, 0:1, w których męczylibyśmy bułę. Tak samo jednak nikt w Polsce nie cieszyłby się z szybkiego powrotu do domu po 3:3, 1:4 i 2:2. Oczywiście w drugą stronę też to może działać i w sumie może tej myśli póki co warto się trzymać.
Niemniej jednak po coś tego selekcjonera zmienialiśmy, prawda? Dajmy chłopu popracować w spokoju, zanim osądzimy go w jedną lub drugą stronę. Ocenianie go na podstawie jednego meczu zwyczajnie nie ma sensu, co zresztą sam trener próbuje wyperswadować. – Na przykład jadąc do Wielkiej Brytanii będziecie musieli odnaleźć się w ruchu lewostronnym, a przyzwyczajenie do tego również trochę zajmie. Na wszystko potrzeba czasu – apelował przytomnie.
My też pokusimy się o pewną prośbę – jeśli dziś rezerwowy skład zgniecie Andorę 8:0, nie piszmy za chwilę, że nasza biała husaria zmiecie Szwedów podczas Euro, a Hiszpania to już przeszłość. Ale gdybyśmy ograniczyli się do 2:0, by później odpoczywać przed starciem z Anglią, nie panikujmy i nie zwalniajmy Portugalczyka. Ten mecz, cytując Łonę, o niczym nie świadczy, nic nie znaczy. Węgry, Albania, Anglia – o, to dobre papierki lakmusowe, ale też wyłącznie w liczbie mnogiej.
Lodu, drodzy kibice oraz dziennikarze, lodu! I cierpliwości – tego wam wszystkim dziś życzymy. Wszystkie inne, radykalne głosy wystawią was co najwyżej na śmieszność.