Autor zdjęcia: Tomasz Kudala PressFocus
Dlaczego Lewandowski zagrał z Andorą? Odpowiemy pytaniem: a dlaczego miałby nie zagrać?
Robert Lewandowski z uwagi na kontuzję kolana odniesioną w meczu z Andorą nie zagra z Anglią – i to jest na pewno powód do zmartwień. Ale krytykowanie Paulo Sousy za to, że wystawił kapitana reprezentacji Polski w meczu eliminacyjnym mistrzostw świata jest już totalnie niepoważne… Wręcz przeciwnie: niezrozumiałe byłoby, gdyby go nie wystawił.
Już w trakcie spotkania z Andorą, po zejściu Roberta Lewandowskiego z boiska, mógł niepokoić fakt, że kapitan reprezentacji Polski siedzi na ławce z opatrunkiem pełnym lodu wokół kolana. Gdy zmierzał w kierunku linii bocznej widać było, że lekko kuleje, ale nikt nie spodziewał się, że ten uraz może wykluczyć „Lewego” z meczu z Anglią. Na pierwszy rzut oka nie wydarzyło się bowiem nic groźnego, co mogłoby spowodować taką kontuzję.
Tymczasem w poniedziałkowy poranek PZPN poinformował, że występ Lewandowskiego na Wembley jest wykluczony. Powód? Uszkodzenie więzadła pobocznego prawego kolana. Wygląda na to, że był to bardzo nieszczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ feralne zdarzenie miało miejsce, gdy już przygotowany do wejścia na boisko był Karol Świderski…
Feralny moment... w tej sytuacji 𝐑𝐨𝐛𝐞𝐫𝐭 𝐋𝐞𝐰𝐚𝐧𝐝𝐨𝐰𝐬𝐤𝐢 doznał urazu, który wykluczył go ze środowego meczu z Anglią na Wembley 🏟 #tvpsport #kadra2021 pic.twitter.com/VmIlUJ1J8n
— TVP SPORT (@sport_tvppl) March 29, 2021
Leczenie tego typu kontuzji z reguły trwa od 5 do 10 dni, więc Paulo Sousa na Anglików musi szykować inne rozwiązania. Krytykowanie go jednak za fakt wystawienia Lewandowskiego w pierwszym składzie na Andorę jest absurdalne. Skoro z Azerbejdżanem mógł zagrać pełny mecz Cristiano Ronaldo, Zlatan Ibrahimović był niezbędny Szwedom przez 84 minuty z Gruzją, a Harry Kane musiał rozgrzać się przed Polakami z Albanią w całym wymiarze czasowym, to nie ma żadnego powodu, dla którego „Lewy” miałby odpoczywać.
Zwłaszcza że to dopiero początek pracy Sousy z naszą kadrą i szuka wariantów, którymi mógłby operować w kluczowych meczach. Od razu portugalski trener został rzucony na głęboką wodę w meczach eliminacji mistrzostw świata, nie miał żadnych wprowadzających meczów towarzyskich, więc naturalnym jest, że z Andorą chciał przetestować pewne schematy związane z osobą naszego najlepszego zawodnika.
Zwłaszcza też że Lewandowski jest totalnie sfokusowany na bicie kolejnych rekordów i osiągnięcie Złotej Piłki, a tytuł króla strzelców eliminacji byłby kolejnym argumentem, który mógłby go przybliżyć do tej nagrody. Najłatwiej śrubować takie osiągnięcia z ekipami pokroju Andory czy San Marino, co potwierdził wczoraj nasz kapitan.
Zwłaszcza również że „Lewy” w meczach o punkty gra niemal wszystko, od początku do końca. Zerkamy sobie w historię jego występów w naszej kadrze w ostatnich latach w spotkaniach eliminacyjnych i widzimy tam, że oprócz kluczowych starć wystąpił:
- Dwa razy po 90 minut z Łotwą,
- Dwa razy po 90 minut z Macedonią Północną,
- Dwa razy po 90 minut z Kazachstanem,
- Dwa razy po 90 minut z Armenią,
- Dwa razy po 90 minut z Gruzją,
- 90 minut z Gibraltarem.
Po raz ostatni zabrakło go we wrześniu 2013 roku z San Marino, kiedy selekcjonerem był jeszcze Waldemar Fornalik. Od tego momentu zawsze grał. Nie licząc niedzielnego spotkania, schodził przed końcem tylko raz, z Gibraltarem w 66. minucie przy 6:0, a raz został wpuszczony na boisko dopiero w 63. minucie, z Izraelem, kiedy kwestia naszego awansu na Euro 2020 była już rozstrzygnięta i po ustaleniach z Bayernem Monachium zapadła decyzja, że Jerzy Brzęczek da mu odpocząć.
Trudno zatem krytykować za jego obecność w meczu z Andorą. Gdyby miał występować tylko w naprawdę trudnych i istotnych spotkaniach, to musielibyśmy oszczędzać go w sześciu spotkaniach, żeby posłać tylko na cztery – z Anglią i Węgrami, bo przecież teoretycznie w pozostałych powinniśmy sobie spokojnie poradzić bez niego. Ani nie ma w tym logiki, ani sensu.
Jeśli już naprawdę mamy się przyczepić, to jedyne zastrzeżenie dotyczy w zasadzie czasu, kiedy został zmieniony. Skoro roszada i tak była przygotowana, to można było tego dokonać już w pierwszym oknie na zmiany, te trzy minuty wcześniej. Swoje zrobił, mecz był rozstrzygnięty, nie trzeba było czekać jeszcze tych 180 sekund. Ale tak, jak mówimy – to już z naszej strony po prostu czepialstwo.
Umówmy się: kontuzji się całkowicie nie uniknie i musiało być kiedyś tak, że Lewandowski opuści jakiś ważny mecz. Nie da się występować non-stop bez żadnych urazów, a ostatni raz bez Lewego o punkty graliśmy ponad siedem lat temu. A przecież – ku pokrzepieniu serc – na Wembley nie musimy wcale jechać jak na skazanie. Bez „Lewego” wystąpiliśmy choćby w Lidze Narodów z Portugalią i potrafiliśmy przywieźć z Guimaraes remis, a nawet mając jego w składzie nie potrafiliśmy ugrać choćby sztycha z Włochami. Brak naszego kapitana lub jego obecność nie jest gwarancją konkretnego wyniku. Lepiej, że taki uraz przydarzył mu się teraz niż na Euro, a Sousa już na początku pracy dostanie materiał, co gdyby taka sytuacja – nie daj Boże! - miała się jeszcze kiedyś nam przytrafić.