Autor zdjęcia: Paul Chesterton / PressFocus
Turniej nie wybaczy takich błędów. Stracone gole to było nasze niechlujstwo, a nie kunszt rywali
Sporo wniosków możemy wyciągnąć po premierowym zgrupowaniu reprezentacji za kadencji Paulo Sousy. Jednym z nich jest fakt, że popełniamy zbyt dużo prostych błędów, co można zobaczyć na przykładzie straconych goli.
Z jednej strony znajdujemy wiele sensownych usprawiedliwień takiego stanu rzeczy. Jeśli Paulo Sousa miał wprowadzać nowy system, to musiał go kiedyś przetestować, nie ma przebacz. A jeśli kadrowicze nigdy (albo prawie nigdy) nie grali w reprezentacji w ustawieniu forsowanym przez Portugalczyka, to siłą rzeczy będą popełniać błędy. Nauka schematów rozegrania i poruszania się nie jest, jak nauka wiązania sznurówek – nie staniesz nie mistrzem po jednym dniu ćwiczeń. Dlatego ryzyko było wkalkulowane i nie można mieć pretensji o każdą jedną wpadkę.
Z drugiej strony jednak – Sousa nie jest nauczycielem WF-u w podstawówce, żeby tłumaczyć piłkarzom podstawowe zasady gry w piłkę nożną. Wiele możemy zrozumieć, ale holowania piłki wszerz boiska w obie strony przez zawodnika Napoli i w konsekwencji straty na własnej połowie, która doprowadziła do utraty bramki – absolutnie nie. I tak, praktycznie przy każdym golu straconym w meczach z Węgrami i Anglią któryś z naszych zawodników popełniał dosyć niewinny, wcale niespowodowany skomplikowaną wizją taktyczną błąd. Najczęściej były to rzeczy, których uniknięcie, na przykład w meczach klubowych, jest oczywistością. Ani Anglicy, ani Węgrzy nas nie rozklepali, nie zdjęli pajęczyny, a ich bramki nie były efektem nie wiadomo jakiego kunsztu.
Pierwszy gol Węgrów to był popis Bednarka, który na dzień dobry przypomniał nam, że demonem prędkości to on nie jest. Generalnie, defensywa była źle ustawiona. Ale dobra – pierwsze minuty pierwszego meczu, jakoś możemy to przeboleć. Tylko co w tej sytuacji zrobił Wojciech Szczęsny? Zamiast kryć bliższego słupka wyszedł na grzyby i już tam – prawdopodobnie nieświadomie – został. W normalnych okolicznościach spokojnie można było uniknąć straty tej bramki.
Kolejny gol to brak koncentracji Michała Helika, który najwidoczniej nie przewidział, że piłka po odbiciu się od Bereszyńskiego może powędrować pod nogi Szalaia. Zawodnik Barnsley zaspał, spóźnił się i było po herbacie.
Ale największe kuriozum to bramka na 2:3. Tutaj nie da się przyznać taryfy ulgowej. W fazie defensywnej graliśmy czwórką z tyłu, ale to wcale nie pomogło, gdy Glik zbiegł do prawego skrzydła. Nie było asekuracji w środku, więc Lang (zaznaczony na tym zdjęciu na czerwono) mógł równie dobrze zrobić pajacyka, kilka obrotów, a i tak miałby masę wolnej przestrzeni.
Arkadiusz Reca balansował między nim a Orbanem – ostatecznie żadnego nie pokrył wystarczająco dobrze, co widać na załączonym poniżej obrazku. Za bardzo Węgrowi nie przeszkodził, co wcale nie oznacza, że jako jedyny tę bramkę zawalił. Wiele czynników się na to złożyło, on je tylko nieudolnie spuentował.
W tym momencie przechodzimy już do meczu z Anglią. Szczególnie pierwsza połowa była bolesna, przypominająca masakrę wizualną podobną do tej, którą sprawili nam Włosi i Holendrzy w meczach wyjazdowych. O skandalicznym zachowaniu Piotra Zielińskiego pisaliśmy na początku, ale warto przypomnieć je jeszcze raz. Tak rozpoczęła się akcja, po której Sterling wywalczył rzut karny. Truchcik w jedną stronę, truchcik w drugą, doskok Anglików, brak decyzji Ziela o oddaniu piłki i masz babo placek…
Z kolei zachowanie Michała Helika było chyba jeszcze gorsze. Najpierw Krychowiak ciągał za koszulkę angielskiego zawodnika, ale to obrońca reprezentacji wykonał ten bezsensowny wślizg. Bezsensowny, bo Sterling sam się wygonił pod linię końcową i samodzielnie nie zrobiłby z tej akcji niczego pożytecznego. Co śmieszniejsze, nawet nie musiał zastawiać piłki, bo Helik wparował mu bezpośrednio w nogi nie będąc nawet bliski szturchnięcia futbolówki. To musiało się tak skończyć.
No i nieszczęsny rzut rożny… Chwalony przez nas Grzegorz Krychowiak przegrał kluczową główkę ze Stonesem. Ba, Polak nawet nie wyskoczył do piłki, rywal podbiegł do niego, gdy ten wpatrywał się w lecącą futbolówkę, przez co nie zdążył w ogóle zareagować. Jak widzimy po lewej stronie zdjęcia, Milik uważnie kryje Maguire’a. Na razie…
Na tych dwóch zdjęciach widać to najlepiej. Stones zdążył zagrać piłkę, ta jest na wysokości pola bramkowego, a Milik dalej nie odstępuje Maguire’a na krok. Choć widzimy, że ten intensywnie pracuje rękami.
Minęła sekunda, może dwie i sytuacja zmieniła się diametralnie. Maguire odepchnął Milika w stronę bramki, dzięki czemu zyskał przestrzeń, a Polak został sprowadzony do roli rozpaczliwego blokującego. To nie mogło się udać. Zresztą, już na samym początku zawodnik Marsylii stał na straconej pozycji – nie wszedł przed rywala, ale stanął obok, po jego lewej stronie, czyli siłą rzeczy nie pilnował go od tej strony, z której nadciągała piłka. Co prawda nie miał wiele czasu na reakcję, natomiast to, z jaką łatwością Anglik sobie z nim poradził, nie świadczy o Miliku najlepiej.
Na Euro 2021 takie błędy na pewno nie przejdą bez echa. Jeśli Węgrzy potrafili je skrzętnie wykorzystać, to mogą zrobić to również Słowacy. Już o Szwedach i Hiszpanach nie wspominając.