Autor zdjęcia: Rafał Oleksiewicz / PressFocus
Zmieniają się selekcjonerzy, mijają turnieje, przychodzą nowi piłkarze, a liderzy wciąż ci sami
Jerzy Brzęczek przejął reprezentację po Adamie Nawałce w celu nie tylko wprowadzenia nas na mistrzostwa Europy, ale również po to, by tę kadrę odmłodzić, odświeżyć, wykrzesać z niej nową moc, pisząc górnolotnie. Jedna rzecz się jednak nie zmienia. Trzon.
To dobrze czy źle? Nie ma tak, że dobrze albo, że niedobrze… Żeby reprezentacja funkcjonowała, potrzebni są liderzy. Ludzie, którzy – kiedy trener nie potrafi, wymaga tego sytuacja boiskowa albo atmosfera w szatni – wezmą innych za twarz albo inaczej, wskażą drogę. A na boisku wezmą na siebie ciężar gry. To wszystko są ładne slogany, ale często mają też wiele wspólnego z rzeczywistością. Dlatego ważne, żeby odpowiedniki takich piłkarzy, jak Robert Lewandowski, Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak, czy Wojciech Szczęsny w każdej reprezentacji były.
32, 33, 31, 30 – tak wygląda kolejno wiek wspomnianych wyżej graczy. Nie ważne, jak bardzo cenimy ich umiejętności, musimy się pogodzić z tym, że są oni (może poza Szczęsnym) bliżej końca swojej kariery niż dalej. Wypada się więc zastanowić, jakich mamy spadkobierców? Nawet nie chodzi nam o poziom reprezentacji jako ogółu, bardziej zwracamy uwagę na fakt, że rozwojowo stoimy w miejscu. Nie trzeba patrzeć do przodu, by dostrzec, jakie problemy nas czekają. One są tu i teraz.
Od Euro 2016, czyli peaku polskiej kadry, minęło prawie pięć lat. Czy którykolwiek selekcjoner sprawił, że ci nowi piłkarze – nie ważne, skąd przychodzili – stali się dla tej kadry niezbędni? Czy ktokolwiek aspiruje do miana lidera? Nie do gwiazdki, która raz na jakiś czas zaświeci, tylko raczej słańca, które świeci non-stop, ale nie zawsze (choć przeważnie tak) to widzimy. Nie ma kogoś takiego. Mijają lata, a w dalszym ciągu w środku pomocy bryluje Krychowiak. Jeśli na skrzydle są problemy, to wejdzie Grosicki i nie dając ku temu żadnych podstaw rozrusza naszą ofensywę. O Lewandowskim nie wspominamy z wiadomych względów, ale spójrzcie na Kamila Glika. Od dramatu na mundialu w Rosji zwiastuje mu się koniec kariery, były pogłoski, że sam chce zrezygnować z reprezentacji, a gdy przychodzi co do czego, to on jest szefem obrony i w razie nieobecności Lewego piastuje funkcję kapitana (vide mecz z Anglią).
Zmierzamy do tego, że całkiem spory przemiał piłkarzy ani trochę nie wpłynął na ich hierarchię. Jerzy Brzęczek jako pierwszy dał szansę:
Szymańskiemu, Jóźwiakowi, Piątkowi, Płachecie, Recy, Moderowi, Karbownikowi, Kądziorowi i kilku innym piłkarzom, których w tej kadrze już nie ma. O którym możemy z ręką na sercu powiedzieć, że jest/był kimś, kto może tę kadrę pociągnąć za uszy? Piątek raz gra, raz nie gra, a innym razem gra tak, że wolałoby się, żeby w ogóle nie grał (choćby w środę). Reca zagra jeden dobry mecz na 5 tragicznych, Karbownik i Kądzior prawie nie grali, teraz w ogóle nie są powołani. Płacheta miał fajne wejście, ale teraz Sousa na niego nie stawia zbyt chętnie. Z kolei jeśli chodzi o Szymańskiego, dopóki będzie grał na skrzydle, dopóty nie spodziewamy się eksplozji formy.
Wygranym minionego zgrupowania bezapelacyjnie jest Kamil Jóźwiak, który w trudnych momentach wchodził i robił różnicę. Taki drugi Kamil Grosicki. Pytanie, czy to kolejny zimny ogień, który za moment się wypali, czy jednak trwała alternatywa na skrzydło bądź wahadło. Nawet jeśli to drugie, trudno nie odnieść wrażenia, że zmarnowaliśmy sporo czasu i nadal stoimy w miejscu. Nie kreujemy nowych liderów, co widzieliśmy przy okazji tego zgrupowania. Poza Jóźwiakiem najbardziej wyróżnili się Krychowiak i Lewandowski. Glik spisał się nieźle, Bednarek z Anglią również dał radę, ale więcej plusów obejmujących wszystkie spotkania nie widzimy. I to jest problem.
Paulo Sousa też sięga po swoich i nie ma się co dziwić. Przemiał już za Brzęczka był duży, a teraz spodziewamy się powtórki z rozrywki. Michał Helik jeszcze niedawno siedział na ławce w Cracovii, dziś jest kozakiem na zapleczu Premier League. Świderski strzela w Grecji, Augustyniak w Rosji prezentuje równą formę. Chodzi nam o to, że ten proces wdrażania zmian zaczął się niejako od nowa i siłą rzeczy nie potrwa miesiąc, dwa, czy pół roku. Znowu będziemy czekać na ładnie nazywającą się zmianę pokoleniową, na efekty, a zegar tyka. Skończy się na tym, że pięć lat od udanych mistrzostw Europy we Francji główną rolę na Euro 2021 będą odgrywać ci sami zawodnicy (może nie licząc Błaszczykowskiego): Lewandowski, Milik, Glik, Krychowiak, Szczęsny/Fabiański, pojadą też Rybus z Bereszyńskim.
I żeby była jasność. Naszym zarzutem nie jest to, że pojadą i będą na świeczniku. Zarzutem jest to, że nie ma naturalnych kandydatów, by tę funkcję przynajmniej od części z nich przejąć na stałe.