Autor zdjęcia: własne
Wszołek: Mam oferty z najlepszych lig. Musiał: Mój organizm popadł w ruinę. Tuszyński: Odejście z Piasta to moja wina
W Przeglądzie Sportowym i Sporcie dzisiaj mnóstwo czytania o świątecznej kolejce Ekstraklasy i niższych lig. Pojawiają się też tematy kadrowe, ale są one już wyjątkami. Mamy za to rozmowy m.in. z Pawłem Wszołkiem, Tomaszem Musiałem, Patrykiem Tuszyńskim, Dawidem Smugiem, Jackiem Zielińskim, Włodzimierzem Lubańskim. No, naprawdę solidna lektura. Tylko w Super Expressie i Gazecie Wyborczej posucha...
PRZEGLĄD SPORTOWY
"Lokomotywa z Wembley"
Ale Krychowiak po negatywnym rezultacie drugiego badania ostatecznie dostał pozwolenie na występ, z opóźnieniem dołączył do kolegów i pokazał wszystkim, że może dawać radę na angielskich boiskach. To on najchętniej wchodził w pojedynki, dawał sygnał do pressingu, nie bał się podejmować prób rozegrania i do tego ustawiał innych. Mimo porażki i generalnie słabej postawy Biało-Czerwonych, akurat do Krychowiaka większych pretensji mieć nie można. To jego partner z centrum drugiej linii Jakub Moder popisał się przy honorowym golu drużyny selekcjonera Paulo Sousy, aczkolwiek w całym spotkaniu Krychowiak był aktywniejszy, zarówno w obronie, jak i ataku. Potwierdzają to statystyki. Jak podał dziennikarz i analityk Michał Zachodny z Łączy Nas Piłka, 31-latek wygrał 16 pojedynków, zanotował siedem prób odbiorów, sześć przechwytów oraz cztery dryblingi.
– Zespół jest bardziej przekonany, na co go stać, gdy grają tacy zawodnicy jak Grzegorz czy Robert Lewandowski – chwalił piłkarza Lokomotiwu Moskwa Sousa. Przekaz jest klarowny – Krychowiak to jeden z liderów. Nieprzypadkowo przed starciem z Węgrami w Budapeszcie (3:3) w szatni najpierw przemawiał Lewandowski, a następnie w drodze na murawę właśnie środkowy pomocnik.– Panowie, mistrzostwa świata, teraz się zaczynają, wszyscy razem, ej! Żeby nie było niespodzianek. Nie wygramy tego meczu, tylko grając w piłkę – przestrzegał kolegów. Co kluczowe, później na boisku był jednym z najlepszych wśród Biało-Czerwonych. Na potwierdzenie kilka liczb – wygrał siedem z ośmiu pojedynków, zaliczył dziewięć przechwytów (najwięcej w zespole), w tym pięć na połowie przeciwnika i tylko Bartosz Bereszyński podawał częściej do przodu.
***
"Teatr Marzeń czeka na Modera"
– W starciu z Newcastle zaprezentował świetną formę i powtórzył to na arenie międzynarodowej. Pomocnik wraca do Brighton wzmocniony pewnością siebie po strzeleniu gola na Wembley. Teraz będzie chciał zaimponować na Old Trafford – napisał o Moderze dziennikarz „Brighton & Hove Independent”. Przed meczem trener Mew potwierdził, że Polak znalazł się w kadrze na spotkanie z Manchesterem United. – Testy wszystkich, którzy wrócili ze zgrupowań reprezentacji, wyszły pomyślnie, nie ma także żadnych kontuzji, kadra na najbliższy mecz będzie taka sama jak na spotkanie z Newcastle – powiedział na konferencji Potter.
***
"Smug: Pech mi nie odpuszcza"
MICHAŁ GŁUSZNIEWSKI: Minęło już trochę czasu od wypadku podczas meczu z Górnikiem Polkowice. Jak się pan czuje?
DAWID SMUG (BRAMKARZ HUTNIKA KRAKÓW): Teraz już jest lepiej. Mijają dwa tygodnie od zabiegu i powoli wracam do zdrowia. Na początku byłem obolały, jednak opuchlizna schodzi i rany się goją.
Jaka była diagnoza lekarzy?
Mam pękniętą żuchwę. Moja szczęka jest unieruchomiona i nie mogę jej otwierać. Mogę mówić tylko ruszając samymi ustami, przez to mocno zmieniła się też moja dieta. Od momentu kontuzji jem tylko rzeczy rozdrobnione. Koktajle, kremy, jogurty i soki. W święta będę tylko patrzył, jak inni się zajadają."
***
"Faron: Cud, którego nie było"
Po pierwszych spotkaniach eliminacyjnych nie potrafię zrozumieć jednej rzeczy – jak to możliwe, że w tak ważnych spotkaniach arbitrowi nie pomaga system VAR? Nie piszę tego w odniesieniu do rzutu karnego dla Anglików (według mnie jak najbardziej się należał). Mam natomiast wątpliwości co do sytuacji, w której Harry Maguire zagrał ręką w polu karnym. To lekki absurd, że gdy gra toczy się o bilety na mundial, sędzia nie może w takiej sytuacji skorzystać z podpowiedzi albo podbiec do monitora. I wcale nie chodzi o to, że być może w środę byśmy na tym skorzystali. Skoro VAR się sprawdza, powinien być w takich meczach używany. Koniec. Kropka.
Niedosyt i nadzieja – głównie te dwa uczucia towarzyszą mi po marcowym „trójmeczu”. Niedosyt – bo gdybyśmy wyrwali na Wembley punkcik, Anglicy nie odjechaliby nam już na starcie. Nadzieja – bo widzieliśmy łącznie kilkadziesiąt minut dobrej, szybkiej gry, do której dąży Sousa. Nie mam pojęcia, czy wyleczy naszą reprezentację, ale wierzę, że pacjent będzie niedługo w dużo lepszym stanie. Nawet jeśli operacja musi być przeprowadzana bez znieczulenia.
***
"Ostatnia przeszkoda"
W ostatniej kolejce poprzedniego sezonu Pogoń wy-grała przy ulicy Łazienkowskiej 2:1, ale wynik tamtego spotkania nie miał najmniejszego wpływu na fetę, która rozpoczęła się niedługo po jego zakończeniu. W dwóch końcowych kolejkach ówczesny trener warszawskiego zespołu Aleksandar Vuković pozwolił odpocząć kluczowym zawodnikom i wy-stawiał młodych, bo drużyna zapewniła sobie mistrzostwo po 35. serii spotkań.
Jeśli dziś szczecinianie powtórzą wynik z 19 lipca ubiegłego roku, liga będzie ciekawsza. Zespół niemieckiego szkoleniowca Kosty Runjaica to ostatni bastion, najtrudniejsza i właściwie jedyna przeszkoda na drodze Legii po kolejny tytuł najlepszej drużyny w kraju.
***
"Wszołek: Chciałbym tutaj zostać"
W Legii?
Na razie jestem na etapie rozmów z władzami klubu. Zawsze mam szacunek dla swojego pracodawcy, nie ma znaczenia, czy w przyszłym sezonie będę piłkarzem Legii, cały czas daję z siebie maksimum. Inne kluby wiedzą, że moja umowa wygasa w czerwcu, że od stycznia mogę już podpisać kontrakt z nowym klubem. Mam oferty z różnych lig, tych najlepszych również. Nie będę tego ukrywał. Chciałbym zostać przy Łazienkowskiej, ale jeśli to się nie uda, poradzę sobie.
Wszystko zależy od tego, jakie warunki przedstawi Legia?
Dla mnie pieniądze nigdy nie były najważniejsze, ale nie powiem, że są nieistotne. Trzeba rozsądnie spojrzeć na to, ile w danym wieku można zarobić. Każdy piłkarz wie, jak takie rozmowy wyglądają, wszyscy walczą o swoje. Z respektem i rozsądkiem. Rozmawiamy, mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia i zostanę w Legii.
***
"Spróbują skruszyć szczeciński mur"
W pięciu ostatnich meczach skuteczność zawodników Legii zdecydowanie wzrosła i z jednej z bolączek zamieniła się w atut. Zespół Michniewicza wygrał pięć spotkań ligowych, zdobywając w nich piętnaście bramek. Kołami zamachowymi ofensywnych poczynań byli Bartosz Kapustka (dwa gole, trzy asysty), Filip Mladenović (dwa gole, dwie asysty) oraz Pekhart (cztery gole strzelone przed dwoma tygodniami w Lubinie, wcześniej leczył kontuzję i wchodził na boisko z ławki rezerwowych).
– Drużyna ze Szczecina straciła 13 bramek, sześć po stałych fragmentach – analizował trener Michniewicz. – Jeśli chodzi o bramki zdobyte ze stałych fragmentów, to Pogoń uzyskała ich 14, a my 9. Największą różnicę widać, gdy się porównuje gole strzelone z gry. My mamy ich 32, Pogoń 12. To też sporo podpowiada, jak może wyglądać sobotni mecz – dodał szkoleniowiec.
***
"Jak oswajano Legię"
Granatowo-Bordowi z żadnym przeciwnikiem nie mierzyli się w ekstraklasie tak często jak z ekipą z Warszawy i żaden tak regularnie nie sprawiał im lania. Ze 103 potyczek o ligowe punkty przegrali aż 63, co stanowi 61 procent. I o ile na własnym terenie Pogoni jeszcze zdarzało się odnosić zwycięstwa, o tyle o triumfie w stolicy bardzo długo pamiętali wyłącznie najstarsi kibice. Aż na Pomorzu Zachodnim zjawił się Runjaic i zdołał odwrócić trend. Bez niego ten mało chwalebny bilans byłby jeszcze gorszy. Co prawda po wspomnianym na wstępie spotkaniu, Legia w kolejnym starciu pokonała Portowców, ale za to w następnych pięciu ekipa ze Szczecina nie oddała kompletu punktów i ta seria trwa. Ba! Wygrała trzykrotnie z rzędu, z czego przy Łazienkowskiej udało jej się to po 36 latach przerwy. Jak niemiecki szkoleniowiec do tego doprowadził?
Przede wszystkim – „uczłowieczył” rywali. Ściągnął ich na ziemię. Nie musiał zaczynać od zera, bo – jak już wspomniano – od czasu do czasu Portowcom zdarzało się odnosić zwycięstwa. Tak się stało choćby za kadencji Kazimierza Moskala w październiku 2016. Tamtego piątkowego wieczoru nic nie było w stanie wytrącić Granatowo-Bordowych z równowagi. Nawet... wypadek w drodze na stadion. Najpierw autokar spóźnił się do hotelu, co już mogło wprowadzić nerwowość w drużynie, a następnie pojazd jadący na pasie, który się zwężał, nie zachował ostrożności i doszło do stłuczki z busem wiozącym zespołu. Trener obawiał się, czy to zamieszanie nie wpłynie na koncentrację zawodników, ale niepotrzebnie. Po dwóch golach Adama Frączczaka i jednym Rafała Murawskiego Pogoń wygrała 3:2. A kto wie, czy ten wypadek... nie pomógł zwycięzcom.
***
"Magic czaruje we Wrocławiu"
Na razie jednak wszystko idzie zgodnie ze standardowym i wizerunkowym planem, czyli Magiera w Śląsku jest postrzegany jako „projekt długofalowy”. Jeżeli szefowie klubu tego aspektu aż tak mocno nie eksponują, to wyłącznie dlatego, że akurat teraz mogliby zabrzmieć wyjątkowo sztucznie. Zwolniony Vitezslav Lavička miał przecież być trenerem idealnie skrojonym pod potrzeby i plany wrocławskiego klubu. Jeżeli stracił pracę w sytuacji, gdy zespół jest w górnej połówce tabeli, trudno przekonywać kibiców, że jednak Magiera jest tym wyjątkowym i idealnym dla Śląska trenerem.
Działacze siłą rzeczy musieliby więc uznać, że pomylili się co do pierwotnej oceny Lavički, dlatego lepiej bez głośnych zapowiedzi czekać, aż Magiera sam się wykaże. W Śląsku musi budować i potwierdzać swoją pozycję wynikami. Już w pierwszych dniach pokazał, że nie ma zamiaru uciekać od odpowiedzialności, nie szuka zawczasu żadnego alibi, nie prosi kibiców i dziennikarzy o „okres ochronny”. Wręcz przeciwnie – wrażenie jest takie, że delikatnie podgrzewa atmosferę i stan napięcia, zaznaczając, że ten sezon dla Śląska wcale nie jest stracony i że wystarczy rzucić okiem na tabelę, by określić, co jest jeszcze do ugrania. To całkiem czytelna sugestia, że przy pomyślnych wiatrach Śląsk może jeszcze zakwalifikować się do europejskich pucharów. Przepustką może być czwarte miejsce, a od tej lokaty wrocławian w tej chwili dzielą zaledwie trzy punkty.
***
"Strażak zawsze ten sam"
Tyle że głównego winowajcy smutnego bilansu w klubie już nie było. Cierpliwość prezesa Cezarego Kuleszy wyczerpała się. Cierpliwość anielska, bo i tak długo tolerował byle jakie granie zespołu prowadzonego przez Bogdana Zająca. Oczywiście nie bez winy byli zawodnicy. Tych, podobnie jak byłego już szkoleniowca, do zabrania się za ciekawsze granie i punktowanie musieli zachęcić mocnym słowem kibice, którzy pofatygowali się na trening. Czy akurat to przyniosło skutek – diabli wiedzą, w każdym razie słowa i prośby gości podczas zajęć stały się ciałem w postaci trzech punktów w Poznaniu. Wtedy odezwały się nieśmiałe głosy, by może pozostawić na stanowisku Rafała Grzyba, od lat na dobre i złe związanego z Jagiellonią. Wcześniej jako piłkarz, po zakończeniu kariery asystent kolejnych trenerów, zaś w razie „pożaru” – strażak zastępujący trzech kolejnych opiekunów pierwszego zespołu.
Z nieoficjalnych rozmów wynika, że Grzyb pozostanie na stanowisku do końca sezonu. Klub nie spieszy się z wyborem następcy Zająca. Na ten moment współwłaścicielom znacznie bliżej do zatrudnienia polskiego szkoleniowca – co też podkreślają.
***
"Zieliński: Nikt mi tego nie wymaże"
Gdyby miał pan wskazać najbardziej satysfakcjonujący moment w pana karierze szkoleniowej, byłaby to praca w Lechu czy Cracovii?
Przeszedłem w swoim w życiu wiele przygód trenerskich. Na pewno ta w Lechu była najbardziej ekscytująca. Zdobycie mistrzostwa Polski i europejskie puchary to niezapomniane rzeczy, których już nikt nie wymaże z historii i mi tego nie zabierze. Jednak czas w Cracovii również wspominam bardzo miło. Od gry o utrzymanie, po zajęcie czwartego miejsca w tabeli i występy w europejskich pucharach. A przede wszystkim bardzo dobrą grę, którą do dziś doceniają kibice Pasów. W Poznaniu i Krakowie pozostawiłem wielu znajomych i przyjaciół. Oba kluby darzę wielkim sentymentem.
Kiedy pana zespół zremisował z Juventusem Turyn (3:3), Franciszek Smuda powiedział: „U piłkarzy Lecha procentuje doświadczenie wyniesione z ich ostatniego startu w fazie grupowej europejskich rozgrywek”. W takim razie, na ile był to zespół będący kontynuacją poprzedniej ekipy, a na ile nowy autorski projekt?
Franiu podczas swojej przygody z Lechem rzeczywiście awansował do 1/16 finału Pucharu UEFA i to, co się wtedy wydarzyło, na pewno miało wpływ na dalszą postawę Kolejorza w kolejnych latach. Natomiast od tego czasu minęło wówczas ponad półtora roku, więc jednak to był trochę inny zespół. Również jeśli chodzi o sposób ustawienia na boisku. Ale na pewno doświadczenie części chłopaków z kampanii 2008/09 później zaprocentowało. Także nie odcinam się od wpływu poprzedniego trenera, ale my też dołożyliśmy swoją cegiełkę i odcisnęliśmy swoje piętno na tym projekcie.
***
"Bugajski: Sprawa Sobieraja, czyli równi i równiejsi"
Nie pojmuję, dlaczego władze klubu dopiero po pierwszym treningu pro-wadzonym przez Sobieraja zorientowały się, że był zamieszany w ustawienie meczu. Jak to możliwe, że prezes ekstraklasowego klubu ani nikt z jego otoczenia wcześniej nie znał tego wątku z przeszłości Sobieraja? Istnieje przecież grupa ludzi, która w piłkarskim środowisku jest automatycznie kojarzona z aferą korupcyjną i do niej niestety zalicza się Sobieraj. Dlatego że uczestniczył w pierwszym, zatem szczególnie głośnym procesie Arki Gdynia, w którym głównym oskarżonym był osławiony „Fryzjer”, a zarazem nie był działaczem czy sędzią, lecz piłkarzem i w tym sensie stał się pionierem wśród skazanych. Okazuje się, że prezes Klimek tych oczywistych faktów nie znał, bo w cytowanej już rozmowie z Mateuszem Migą stwierdził, że klub jest zdziwiony zachowaniem trenera Ojrzyńskiego, który nie poinformował go o przeszłości pana Sobieraja. Naprawdę?
***
"Tuszyński: Odejście z Piasta to moja wina"
MACIEJ WĄSOWSKI: Piast w poprzednim sezonie zajął trzecie miejsce, a mimo to zdecydował się pan przejść do Wisły Płock, która w ostatnich latach częściej broniła się przed spadkiem niż walczyła o wyższe cele. To dlatego, że w Gliwicach na 35 spotkań tylko 10 razy wychodził pan w wyjściowym składzie?
PATRYK TUSZYŃSKI (NAPASTNIK WISŁY PŁOCK): Rola zmiennika mnie nie satysfakcjonowała. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie mój pobyt w Piaście, kiedy przechodziłem z Zagłębia Lubin (w sierpniu 2019 roku). Sądziłem, że częściej będę się pojawiał w wyjściowym składzie. Przez większość poprzedniego sezonu wychodziłem na boisko, zmieniając Piotrka Parzyszka. Trudno żebym miał do kogokolwiek o to pretensje, skoro on naprawdę sporo strzelał goli (we wszystkich rozgrywkach zdobył ich trzynaście – przyp. red.). Moja skuteczność z trzema trafieniami nie była zadowalająca również dla mnie. Z tego się wzięła moja funkcja rezerwowego. Dlatego zdecydowałem się zmienić otoczenie. Z perspektywy czasu uważam to za dobry i słuszny ruch. Głód gry i minut był przeważający. Miałem też rozmowę z trenerem Waldemarem Fornalikiem. Szczerze powiedział, że będą szukać jeszcze jednego napastnika. Później okazało się, że chodziło o Kubę Świerczoka. Okazji do grania miał-bym pewnie jeszcze mniej i w momencie, kiedy pojawił się temat Wisły Płock, to długo się nie zastanawiałem.
Ma pan jakiś żal lub pretensje, że trener Fornalik panu do końca nie zaufał?
Absolutnie nie. Zły mogę być tylko na siebie, bo w tych meczach, w których wychodziłem w pierwszej jedenastce, marnowałem naprawdę sporo sytuacji. Gdyby zdobytych bramek było więcej, to pewnie nadal grałbym w Piaście. To, że nie zostałem w Gliwicach dłużej, to tylko i wyłącznie moja wina.
***
"Podbudowani kadrą"
Drużyna Piotra Tworka bez wątpienia należy do rewelacji tego sezonu. Zieloni byli głównym kandydatem do spadku z ligi, tymczasem gracze Warty nie muszą się oglądać za siebie. Dobra gra całego zespołu przełożyła się na indywidualne wyróżnienia. Tak trzeba ocenić powołania dla piłkarzy beniaminka.
Maciej Żurawski i Maik Nawrocki zostali wezwani do kadry U-21. Polacy pod wodzą Macieja Stolarczyka rozegrali dwa spotkania towarzyskie, z Arabią Saudyjską (7:0) oraz z Austrią (0:2). Piłkarze Warty wystąpili w obu meczach. Żurawski otworzył nawet wynik pierwszego z nich, popisując się precyzyjnym uderzeniem z dystansu. Oprócz tej dwójki uznanie selekcjonera zyskał Robert Ivanov, który trafił do Poznania latem z FC Honka. Selekcjoner Finlandii Markku Kanerva postawił na obrońcę w towarzyskim meczu ze Szwajcarią (2:3). 26-latek rozegrał całe spotkanie.
***
"Przystawka przed pucharem"
Ligowe spotkanie z Wisłą Płock wcale nie będzie jednak dla gliwiczan najważniejszym starciem w najbliższych dniach. Cztery dni po meczu z Nafciarzami zespół Fornalika czeka półfinałowe spotkanie w rozgrywkach o Puchar Polski z Arką (7 kwietnia, godz. 17.30 w Gdyni). Przy Okrzei nikt na razie tego głośno nie mówi, ale wygrana w PP jest głównym celem na ten sezon. Po słabym starcie w lidze, krajowy puchar stał się jedyną szansą na zdobycie trofeum. – Nie możemy w tej chwili myśleć o Arce. Ciągle to podkreślam, dwa ostatnie sezony były dla nas udane między innymi dlatego, że zawsze byliśmy skoncentrowani na tym najbliższym meczu. Chcemy w dalszym ciągu tak do tego podchodzić – stwierdził Fornalik.
***
"Obeliks z Bestwinki"
Piotr Mrozek, koordynator sekcji młodzieżowej GKS Tychy, w trakcie meczu przechodził obok Wojciecha Fludera.
– Który to syn Tomka Bierońskiego? – spytał szkoleniowca juniorów BBTS Podbeskidzie.
– To ten, który za chwilę strzeli gola – odpowiedział pewnym siebie głosem Fluder.
Minęło kilka minut i blondwłosy pomocnik BBTS dostał piłkę 30 metrów od bramki GKS, błyskawicznie się z nią obrócił i trafił do siatki tuż przy słupku. – To był mecz ligi wojewódzkiej. Przegrywaliśmy wtedy 1:2, Kuba wyrównał, ostatecznie zwyciężyliśmy 3:2. Doskonale wiedziałem, na co go stać – uśmiecha się Fluder na wspomnienie tamtej sytuacji. Szkoleniowiec miał bardzo duży wpływ na rozwój Jakuba Bierońskiego, który w wieku 15 lat debiutował w piłce seniorskiej (w rezerwach Podbeskidzia w IV lidze), w I lidze pierwszy mecz rozegrał sześć dni po 16. urodzinach, a teraz, w wieku 17 lat, ma już za sobą 12 spotkań w ekstraklasie.
***
"Sezon inny niż pozostałe"
Tuż przed przerwą zimową Biało-Zieloni pewnie wygrali w Krakowie z Cracovią 3:0 i wiele wskazywało na to, że wiosną Lechia wystartuje z przytupem, ale nic z tego. Zwycięstwo z Pasami było jedyną wygraną w ośmiu spotkaniach, licząc rozgrywki ligowe i Puchar Polski, raz udało się także zremisować (1:1 z Wartą Poznań). Z kolejnych pięciu spotkań Lechia wygrała cztery, tylko w jednym traciła bramki i punkty (2:2 z Podbeskidziem). Seria zakończyła się na Pogoni (0:1), która chwilę wcześniej także wpadła w dołek, nie wygrywając w pięciu kolejnych spotkaniach. A przecież dopiero co piłkarze Kosty Runjaica byli liderem ekstraklasy i zewsząd spływały zasłużone pochwały. Kryzysy w obecnym sezonie przechodziły praktycznie wszystkie zespoły w lidze. Trudno wskazać taki, który przeszedłby przez ostatnie miesiące suchą stopą. Z czego to wynika?
– Trenerzy wielokrotnie wskazują na dwie rzeczy. Pierwsza z nich to okres przygotowawczy, który dla wielu zespołów jest zaburzony. Część zespołów ekstraklasy wyjechała za granicę, niektóre zostały w kraju, więc jest trochę zmian względem poprzednich lat. Jak się okazuje, zgrupowania są ważnym elementem przygotowań do sezonu. Oprócz rzeczy związanych z praktyką jest też przestrzeń do integracji drużyny. Druga rzecz to rotacje, które następują na skutek zakażeń. Wirus nie wybiera, poza tym dochodzą liczne kontuzje, które są związane z przerywanymi mikrocyklami i kwarantannami. Najważniejsza jest jednak rzeczywistość, która nas otacza – mówi psycholog sportowy Paweł Habrat.
***
"Musiał: Mój cały organizm popadł w ruinę"
Ostatni mecz na wysokim poziomie poprowadził pan 15 lipca ubiegłego roku. Jak się wraca na wysokie obroty po tak długiej przerwie?
Bardzo trudno. Nasz egzamin sędziowski trwa około 24 minut, a ja pierwszy trening po chorobie skończyłem po pięciu. Byłem zupełnie nieprzygotowany do takiego wysiłku, nie dałem rady biegać dłużej.
Jakie to uczucie, gdy ciało odmawia posłuszeństwa?
Dwadzieścia lat czynnie uprawiam sport, od dziesięciu jestem zawodowym sędzią. Wysiłek mam we krwi. Kiedy więc po długim leczeniu wchodziłem po schodach na pierwsze piętro z dużą zadyszką, cały spocony, to oznaczało, że nie jest dobrze. Trudno to zaakceptować.
Trudno też, by czuć się inaczej po tak długiej kuracji. Latem zdiagnozowano u pana boreliozę. Kiedy pan poczuł, że dzieje się coś niepokojącego?
W lipcu zeszłego roku. Tydzień przed rozpoczęciem ligi zdawaliśmy egzaminy. Jak już mówiłem, taki bieg trwa 24 minuty. Po dwóch okrążeniach zszedłem. Nie byłem w stanie kontynuować, miałem bardzo wysokie tętno, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Usiadłem na trawie, przez godzinę mój puls nie mógł się uspokoić. Przeraziłem się. Poszedłem do lekarza, zrobiłem bardzo szczegółowe badania, które niczego nie wykazywały. Miałem jednak szczęście: w przeszłości mój kardiolog sam przechodził boreliozę, miał bardzo nietypowe dla tej choroby objawy. Zlecił mi badania pod tym kątem, okazało się, że to była przyczyna mojego stanu, a nie serce. Na szczęście nie serce, choć usłyszeć, że jest się chorym na boreliozę, to też nic przyjemnego.
SPORT
"Pomysł na Wartę"
Innych zagadek personalnych nie brakuje. Choć trener Brosz to nie selekcjoner Paulo Sousa, który cały czas coś „miesza” w składzie, ale zmiany na poniedziałkowe starcie z Wartą będą. Już choćby dlatego, ze za żółte kartki pauzować musi Giannis Masouras. Kto zastąpi Greka na wahadle? Być może będzie to Michał Rostkowski. Pytany przez nas o to szkoleniowiec Górnika mówi:
- Mamy jeszcze jednostki treningowe i szukamy różnych ustawień. Natomiast Michał Rostkowski od dwóch meczów daje sygnały, że nie tylko czeka na swoją szansę, ale wykorzystał ją szczególnie w ligowym meczu z Zagłębiem. Z Rakowem też w pierwszej połowie zaprezentował się dobrze. To jest droga, którą młody zawodnik musi przejść. Natomiast inni też robią wszystko, żeby grać. Mnie to tylko cieszy, bo rywalizacja to jest coś, co w sporcie jest najważniejsze – zaznacza trener zabrzan.
***
"Krakowskie wyzwanie... Krakusa"
Wisła Kraków nigdy z Podbeskidziem w Bielsku-Białej nie przegrała. Ale nie oznacza to, że wszyscy związani z „góralami” nie mają znakomitych wspomnień związanych z rywalizacją z 13-krotnym mistrzem Polski. A chyba najlepszymi wspomnieniami, sprzed dekady, pochwalić się może rodowity... „Krakus”, czyli Robert Kasperczyk. To właśnie dzięki rywalizacji z Wisłą Kraków w ćwierćfinale Pucharu Polski sezonu 2010/11 o Podbeskidziu, prowadzonym przez tego szkoleniowca, usłyszała cała piłkarska Polska. „Górale” zmierzali wiosną 2011 roku po awans do ekstraklasy. A Wisła po... ostatnie w swej historii mistrzostwo Polski. Faworyt mógł być tylko jeden, tymczasem w Krakowie bielszczanie wygrali 1:0 po bramce Piotra Malinowskiego.
***
"Rozdarte serce działacza"
Na zaplanowany na Lany Poniedziałek mecz Podbeskidzie – Wisła Kraków Andrzej Sadlok czeka z rozdartym sercem.
- I to z kilku powodów – mówi znany działacz z Dankowic. - Podbeskidzie jest wizytówką naszego regionu i klubem, z którym od 11 lat ściśle współpracujemy, bo bielska drużyna trenuje na naszych obiektach. Mogę powiedzieć, że one są naszą dumą, na co pracowaliśmy z bratem i dankowickimi działaczami przez kilkadziesiąt lat. Choć teren jest komunalny, to tak naprawdę przy minimalnej pomocy władz wszystko zrobiliśmy sami. Zaczynaliśmy od nierównej łąki, na której stały dwie bramki z krzywymi poprzeczkami i włożyliśmy wiele zdrowia, serca i pracy, żeby mieć bazę, z której tak chętnie korzysta zespół z ekstraklasy.
***
"Wygrać po raz pierwszy"
Dużo gorzej sprawa wygląda jeśli chodzi o mecze w Płocku. Tam jak do tej pory największymi osiągnięciami śląskiej drużyny były dwa remisy – w 2016 roku (0:0) i w 2018 (1:1). Zazwyczaj jednak gliwiczanie kończyli minimalnymi porażkami. Sporym problemem jest dla nich również zdobywanie bramek, bo bilans w Płocku jest mocno niekorzystny i wynosi 4:12. Dziś drużyna Waldemara Fornalika spróbuje odczarować ten stadion. Co ciekawe mecz, który zostanie rozegrany w Wielką Sobotę, nie będzie jedynym, który w ostatnim czasie odbył się w wielkanocnym okresie. W 2018 roku, 2 kwietnia, czyli w Lany Poniedziałek, w Płocku Piast przegrał 0:1 po golu Alana Urygi w 87 minucie. W porównaniu do obecnej kadry w zespole Piasta wciąż obecni są: Gerard Badia, Tomasz Jodłowiec, Jakub Czerwiński, Martin Konczkowski i Jakub Szmatuła. Pierwsze dni kwietnia to ulubiony w terminarzu czas na mecze obu drużyn. Rok później, 3 kwietnia 2019 roku, tym razem przy Okrzei Piast pokonał Wisłę 1:0 po golu w pierwszej połowie Piotra Parzyszka.
***
"Pusty przebieg"
W rundzie jesiennej drużynie z Jastrzębia Zdroju też przytrafiła się seria trzech meczów bez strzelonej bramki. Żeby było ciekawiej, były to potyczki z tymi samymi zespołami, które teraz zalazły za skórę podopiecznym trenera Pawła Ściebury. Zespół z Harcerskiej przegrał wówczas wszystkie mecze 0:1 - z Radomiakiem, Chrobrym i Widzewem. Niewiele brakowało, by przegrał do zera cztery mecze z rzędu, ale w spotkaniu z Puszczą Niepołomice Daniel Szczepan strzelił honorowego gola w 93 minucie, skutecznie egzekwując „jedenastkę”. W sobotę do Jastrzębia zawita drużyna trenera Tomasza Tułacza, która dla GKS-u jest wyjątkowo niewdzięcznym przeciwnikiem. Ale przecież każda passa - dobra lub zła - musi się kiedyś skończyć. - Musimy poprawić naszą grę ofensywną i zacząć znowu punktować - powiedział najlepszy snajper jastrzębian, Daniel Rumin. Tylko w ten sposób GKS może wykaraskać się z kłopotów. A zbliżają się one milowymi krokami, bo przewaga nad drużynami zamykającymi ligową tabelę - GKS-em Bełchatów i Zagłębiem Sosnowiec - stopniała do trzech punktów.
***
"Kolejna szansa Gregorio"
W przerwie zimowej do składu Zagłębia dołączył Szymon Sobczak, który we wszystkich tegorocznych meczach był pierwszym wyborem trenera Kazimierza Moskala w formacji ofensywnej. Jak na razie były gracz Jagiellonii Białystok jeszcze nie wpisał się na listę strzelców i w co najmniej dwóch kolejnych meczach tych statystyk nie poprawi, gdyż po brutalnym faulu w starciu ze Stomilem Olsztyn otrzymał czerwoną kartkę i czeka go przymusowa przerwa. To sprawia, że kolejną szansę na poprawę notowań otrzyma Gregorio. Jak do tej pory wiosną trzykrotnie wchodził z ławki rezerwowych. Najdłużej na boisku przebywał właśnie w meczu ze Stomilem. Już w 12 minucie zmienił kontuzjowanego Szymona Pawłowskiego. Na skrzydło przesunięty został wówczas Sobczak, a Gregorio grał na szpicy. Bohaterem został jednak inny Portugalczyk w barwach sosnowieckiego klubu, Joao Oliveira. Jego dwa gole dały Zagłębiu trzy punkty, a dzięki tym trafieniom rodak Gregorio jest obecnie najskuteczniejszym piłkarzem sosnowiczan z pięcioma bramkami na koncie
***
"Lubański: Zabrakło zadziora"
A propos wyborów personalnych selekcjonera Sousy. Odstawienie w meczu w Budapeszcie Kamila Glika, do tego sporo innych zmian dokonywanych przez trenera. Jak to ocenić?
- Widać, że cały czas szuka najlepszego rozwiązania i najlepszych wyborów indywidualnych. Wybiera tych, którzy mają mu wykonać te zadania, które on założył i które miały być wykonane na dany mecz. Teraz musi wyciągnąć wnioski i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest zadowolony z tego, co widział oraz osiągnął. Dla mnie jedna sprawa jest bardzo ważna, to wszystko, to jest wspólna robota trenera i zawodników. Tutaj musi być wzajemne powiązanie, a nie tylko, że trener za wszystko jest odpowiedzialny. Szkoleniowiec może przygotować drużynę, ustawić ją odpowiednio i zmobilizować, ale wykonanie wszystkie-go zależy już od piłkarzy.
A czego brakuje Włodzimierzowi Lubańskiemu jeśli chodzi o reprezentację Polski?
- Krótko powiem, że wyników, które dla nas wszystkich byłyby zadowalające. Z Anglikami zagraliśmy zbyt ostrożnie. Oni w tyłach nie są najmocniejsi i trzeba było zmusić ich, żeby zajęli się naszymi ofensywnymi piłkarzami, a my zajęliśmy się raczej przeszkadzaniem, odbiorem im piłki niż kreowaniem sytuacji. Naszą siłą jest kontratak, a w tym meczu na Wembley tego brakowało, dlatego nie wyjeżdżamy stamtąd z pozytywnym rezultatem.
***
"Dobra decyzja Bońka"
Zanim jednak eliminacje mistrzostw świata zostaną dokończone, zagramy na Euro 2020 i to jest najważniejsza impreza z udziałem naszej drużyny narodowej od mistrzostw świata w Rosji. Czy możemy być optymistami? Gdy w styczniu Zbigniew Boniek zmieniał trenera, Paulo Sousa zastępował na stanowisku Jerzego Brzęczka, wśród ekspertów raczej dominował pogląd, że zawsze jest dobry moment na zawrócenie ze złej drogi. Tymczasem po niecałej godzinie gry w Budapeszcie większość z nas myślała, że „Zibi” popełnił błąd. Nasza optyka zmieniła się nie przez to, że udało się wywalczyć w tym spotkaniu punkt, ale dlatego, że Sousa w trudnych momentach jest w stanie podjąć odpowiednie decyzje.
Zdołaliśmy, dzięki zmianom, wrócić do tego spotkania. I to nie raz, ale dwa razy. To z całą pewnością zasługa selekcjonera, który z zespołem przepracował raptem trzy dni. Był jednak w stanie dać drużynie odpowiedni impuls. Po meczu przyznał, że popełnił błędy w doborze zawodników na to spotkanie. Mecz ten przypominał to, co wydarzyło się w eliminacjach ME w Lublanie. Przegrywaliśmy ze Słowenią 0:2, czyli było tak samo, jak z Węgrami. A Jerzy Brzęczek, stojąc przy linii środkowej, bezradnie rozkładał ręce. To właśnie w Budapeszcie najlepiej można było dostrzec różnicę pomiędzy oboma selekcjonerami, która w omawianej kwestii przemawia zdecydowanie na korzyść Portugalczyka.
***
"Podziękowania dla dwóch Harrych"
Jakie nastroje zapanowały wśród angielskich fanów po meczu? Na pewno byli oni wdzięczni... sędziemu, czyli Bjoernowi Kuipersowi. Arbiter z Holandii popełnił przynajmniej jeden poważny błąd na korzyść gospodarzy. Nie podyktował rzutu karnego dla Polski po zagraniu ręką Harry'ego Maguire'a. Najbardziej po meczu kibice dziękowali jednak... dwóm Harrym. Wspomnianemu obrońcy Manchesteru United, a także Harry'emu Kane'owi. To był wieczór tej pary piłkarzy, a obaj zawodnicy... podzielili się kapitaństwem w tym spotkaniu, oprócz tego, że zdobyli po golu. Kane wyprowadził swój zespół na plac gry, a Maguire drużynę po meczu sprowadził do szatni, bo kolega z drużyny opuścił boisko w końcówce. Opaska dla niego była swoistą nagrodą za wbicie zwycięskiego gola. Ale jeszcze większa przyjemność spotkała obu Harrych, bo ich wyczyny przyniosły radość królowej! Maguire pojawił się na drugi dzień na okładkach wszystkich gazet wspólnie z Elżbietą II, która – po raz pierwszy od pięciu miesięcy – pozowała do publicznej fotografii. Po przyjęciu drugiej dawki szczepionki na koronawirusa. Wyjątkowo fotoedytorzy największych brytyjskich dzienników mogli użyć zdjęć ludzi bez masek, które nie łamały przepisów. Trudno powiedzieć, na którym z nich było więcej uśmiechu? Ale na pewno królowa cieszyła się również z trzech zwycięstw angielskich piłkarzy w trzech spotkaniach w ciągu tygodnia.
***
"Szczyt do odzyskania"
Choć katowiczanie z ostatnich 14 meczów wy-grali aż 12, w tabeli nie potrafią odskoczyć nie tylko Polkowicom, ale też Chojniczance, dlatego walka o dwa miejsca premiowane bezpośrednim awansem może być zacięta do ostatniej kolejki. - Jestem bardzo zaskoczony. Zgromadzić na takim etapie sezonu 50 punktów i mieć tylko 3 punkty przewagi nad trzecią drużyną - to coś jest nie tak... Mega dziwne! W Rozwoju 57 punktów w 2015 roku dało nam awans. Teraz mamy niewiele mniej, a jeszcze 14 kolejek przed sobą. Te najbliższe mecze - z Grudziądzem, Elblągiem czy Zniczem - są bardzo ważne. Im bliżej będzie końca sezonu, tym te zespoły będą grały z większym nożem na gardle, zabierając punkty także czołówce. Pokonując je, będziemy zbliżać się do celu - podkreśla snajper GKS-u, czyli drużyny, która upodobała sobie wynik 2:1. W tym roku w takich rozmiarach wygrała już 4 razy. - Jakoś nie możemy normalnie dograć meczu... Sami śmiejemy się już, że co kolejkę jest „nerwówka”, ale liczą się 3 punkty. Czasami gra się fajnie, a kończy się remisem albo porażką. Dlatego wygrywajmy 2:1 aż do końca sezonu - mówi Kozłowski.