Autor zdjęcia: Rafal Rusek / PressFocus
MICHAŁ ŻYRO DLA 2x45: W Koronie tylko straciłem czas, to było kuriozalne. Zaufałem złym ludziom, teraz jestem mądrzejszy
W jaki sposób zmarnował czas będąc w Koronie? Na czym polegał brak logiki w przygotowaniu fizycznym w Kielcach? Jaki „prezent” na święta sprawił mu klub? Czy zgadza się z tym, że w Pogoni miał problemy mentalne? Wolałby pójść do Wieczystej, czy ponownie spróbować sił za granicą? Jakie ma zarzuty wobec siebie? Czy powrót do Polski był błędem? Jaka jest jego rola w Piaście? O tym i o wielu innych sprawach opowiedział nam Michał Żyro, piłkarz Piasta Gliwice. Zapraszamy!
Jesteś na ogół człowiekiem cierpliwym?
Kiedyś mniej, ale życie nauczyło mnie dużo cierpliwości i uważam, że teraz jestem.
W Piaście 9, w Koronie 5, w Pogoni 3 mecze od pierwszej minuty. Minęło ponad 2,5 roku - brak ugruntowanej pozycji chyba może być nieco irytujący.
Uważam, że w Piaście posiadam ugruntowaną pozycję. Wiem, jaki plan ma na mnie zarówno trener, jak i klub. Po przyjściu do Gliwic w cztery oczy przedstawiono mi konkretną rolę, dzięki czemu wiem, na czym stoję i nie zaprzątam sobie głowy niepotrzebnymi myślami. W innych klubach tak nie było.
Jaki to jest plan?
Tak jak wygląda - na razie Kuba Świerczok jest w dobrej formie, więc mnie czeka rola rezerwowego. Ale pokazałem w wielu spotkaniach, że potrafię zrobić różnicę. Z kolei gdy Kuba grał słabiej albo gdy był kontuzjowany, wskakiwałem jego miejsce i również pokazywałem się z dobrej strony.
Ale gdy Świerczok wraca po kontuzji, automatycznie wchodzi do pierwszego składu. Mam rozumieć, że tobie pasuje taka kolej rzeczy, że nie jesteś podstawowym wyborem?
Na pewno chciałbym grać więcej. Jeśli mówimy o obecnym sezonie, przyszedłem do Piasta na razie w takiej roli, przy czym oczywiste jest, że jeżeli zacznę strzelać co mecz, nikt mnie na ławce trzymać nie będzie. Na dzisiaj najbardziej liczy się dobro klubu, dlatego chowam dumę do kieszeni, gdy trener sadza mnie na ławce. Bardzo dobrze gramy na dwóch frontach, dzięki czemu jest możliwość wygrania i Pucharu Polski i ligi.
Ligi? Myślałem, że celujecie maksymalnie w podium.
Matematyczne szanse są na wszystko, więc powiedziałem: “jest możliwość”. Patrząc zdroworozsądkowo, będziemy celować w podium. Początek mieliśmy trudny i choć kształt kadry się zmienił, musieliśmy się zgrać czy wzajemnie poznać, nie róbmy z tego usprawiedliwienia. Teraz, po zimowym obozie w Turcji, wygląda to bardzo dobrze. Jesteśmy w pierwszej trójce najlepiej punktujących drużyn w tym roku, więc widać, że potrzebowaliśmy tego czasu. Praca została wykonana bardzo dobrze.
To dlaczego jeszcze początek sezonu był tak marny?
Marny, zgoda. Patrząc w tabelę, wyglądało to koszmarnie, zawstydzająco źle. Z takim składem zamykać tabelę to duża sztuka, nawet jeśli było to chwilowe. Nie zgodzę się jednak, że nasza gra, mam na myśli zwłaszcza stwarzane okazje, były na poziomie tego jak punktowaliśmy. Zdaje się, że współczynnik expected goals mieliśmy na zbliżonym poziomie do tego, gdy Piast zajmował czołowe pozycje, czy też do tego, co mamy teraz. Oczywiście - gole dają punkty, a te pewność siebie, która pozytywnie nakręca drużynę i wszystkich pracowników klubu.
Wiedziałeś, że jeszcze niedawno byłeś drugim najbardziej efektywnym zawodnikiem Ekstraklasy - za Pekhartem, ale przed Świerczokiem?
Nie wiedziałem. Choć zdawałem sobie sprawę z tego, jak to wygląda i jak gram w kontekście efektywności, bo często się zdarza, że posyłam podania, które stwarzają sporo sytuacji, dzięki czemu łapię asysty i asysty drugiego stopnia. Zawsze staram się, by podanie nie było dla samego podania, ale by wniosło ono coś konkretnego. Taka statystyka jest też ważna dla trenerów, bo zawodnicy, którzy dają coś ekstra, są potrzebni w klubie.
A tak generalnie, dużą wagę przywiązujesz do liczb? Już nawet nie mówię o golach czy asystach, bo to jest pewnie oczywiste, ale tak po prostu.
Na pewno. W Legii zawsze byłem w czubie statystyk asyst pierwszego, drugiego, czy nawet trzeciego stopnia. Często brałem udział w akcjach bramkowych będąc "niewidocznym", ale może to wynika z mojego stylu. Mam zmysł do gry ofensywnej, który powoduje, że nie widać mnie przy tym ostatecznym podaniu, ale wcześniej dobrze wykonuję robotę, z której wynikają późniejsze korzyści dla drużyny. Bardzo cenił to we mnie zwłaszcza Henning Berg.
Jak się czujesz w ustawieniu z dwójką napastników z Jakubem Świerczokiem? Za często tak nie gracie, a mogłoby się wydawać, że to niezły pomysł.
Myślę, że to jest taktyczne zagranie ze strony trenera, jego trzeba pytać o konkretną koncepcję. Czy to w meczach, czy na treningach - nie pamiętam, żebyśmy grali w takim ustawieniu. Taka jest wizja trenera i trzeba się do niej dostosować, aczkolwiek pamiętam, że w Ruchu lubił grać dwójką z przodu. Z Wisłą Kraków wszedłem na boisko i pomogłem w zdobyciu ostatniej bramki, w Pucharze Polski też sobie radziliśmy bez Kuby Świerczoka. Zawsze mieliśmy mocną ławkę. Waldemar Fornalik zaufał mi w tym sensie, że jako zawodnik z ławki mogę zrobić coś dobrego i się pokazać, bo nie każdy zawodnik tak potrafi.
Twój brat mówił kiedyś w wywiadzie dla Łączy nas Piłka, że - tu cytat - Michał ma prawo czuć się piłkarzem spełnionym, jeśli chodzi o krajowe podwórko. Zgadzasz się z nim?
Na krajowym na pewno tak. Nie czuję już wielkiej ekscytacji, gdy jeżdżę na polskie stadiony, bo praktycznie każdy poznałem. Ta mniejsza ekscytacja nie oznacza jednak wypalenia. Jestem bardzo ambitnym zawodnikiem, chcę zdobywać trofea i to był jeden z czynników, które zdecydowały o tym, że przyszedłem do Piasta. Jeszcze wiele pragnę udowodnić przede wszystkim samemu sobie. Wciąż mamy szansę zdobyć medal i wygrać Puchar Polski.
Jestem bardzo szczęśliwy z tego, co udało mi się zdobyć do tej pory - szczególnie dobrze pamiętam te zwycięstwa, w których brałem czynny udział. Dla mnie dumą jest to, że mogłem się przyczynić do wypełnienia gabloty. A młodszy brat ma jeszcze czas. Na pewno potrzeba dużo szczęścia, żeby wszystko dobrze się zgrało. Ja trafiłem do Legii, która zawsze walczyła o mistrzostwo, przez co łatwiej było zdobyć kilka trofeów nawet wtedy, gdy siedziałem na ławce i grałem tylko epizodycznie.
Nie masz może czasami wrażenia, że twój powrót do Ekstraklasy trochę zamazał dobrą historię z Legii i markę, którą wyrobiłeś sobie przed wyjazdem do Anglii?
Nie zastanawiałem się nad tym. Na pewno podjąłem wiele złych decyzji po tym powrocie, szczególnie jeśli chodzi o wybór klubu. Były trochę nieprzemyślane, może też dlatego, że zaufałem złym ludziom, którzy tym kierowali. Teraz z kolei mam wokół siebie osoby, które pomagają mi podejmować dobre decyzje i dzięki temu jestem bardzo szczęśliwy w Piaście. Na dzień dzisiejszy uważam, że przenosząc się do Gliwic podjąłem bardzo dobrą decyzję.
Mówisz o złych decyzjach. Powrót do Polski postrzegałeś jako przykrą konieczność?
Z jednej strony tak, z drugiej nie. Trafiłem do Pogoni, czyli do dobrego klubu z dobrym trenerem i tam miałem trochę pecha. Zacząłem od urazu. To był ten problem, a sam transfer też specyficzny, bo wszystko działo się w ostatnich godzinach okienka. Nie chciałem siedzieć w rezerwach w Anglii ani szukać klubu na wypożyczenie w niższych ligach angielskich.
Czyli brałeś to, co było.
Tak. Choć miałem kilka innych opcji z Ekstraklasy, jednak wybór Pogoni wyglądał wtedy na całkiem sensowny. Zabrakło trochę cierpliwości. Zamiast odczekać, grałem na siłę z urazem, za szybko chciałem wrócić i walnęło mi jeszcze mocniej. Ambicja podpowiadała, żeby zacząć grać jak najszybciej, ale teraz wiem, że nie tędy droga. Zresztą, widzę to dzisiaj, gdy mam za sobą już kilka okresów przygotowawczych przepracowanych od deski do deski. Praca procentuje, jestem coraz lepszy. Dziś na pewno dałbym sobie radę z obciążeniami trenera Runjaicia, a wtedy… po prostu bardzo chciałem dać im radę, ale było za wcześnie.
Jakie myśli w głowie ma piłkarz, który łapie kontuzję na początku, potem wraca i znowu to samo?
Na początku zastanawiałem się, dlaczego to się stało ponownie i co zrobiłem źle. Trudno powiedzieć, czy kontuzja, której doznałem w Pogoni była spowodowana moim wcześniejszym urazem kolana. Moim zdaniem jedynym powodem był brak okresu przygotowawczego. Odżywiam się i prowadzę bardzo dobrze, więc żadnych zewnętrznych czynników nie widzę. Wtedy w Pogoni byłem w bardzo dobrej formie. Na treningach potwierdziłem, że mogą na mnie liczyć, byłem desygnowany do gry w pierwszym składzie, ale czasem tak się dzieje, że gdy przychodzi dobra dyspozycja, to razem z nią przychodzą też urazy. Jednym z przykładów jest Tiago Alves, który ostatnio złapał dobrą formę, strzelił 3 gole, po czym nagle złapał kontuzję na treningu.
Jeszcze odnośnie do okresu przygotowawczego - asystent Kosty Runjaicia mówił, że u ciebie braki były widoczne również w kwestiach mentalnych i dlatego zesłano cię do rezerw.
Tego nie wiem, nigdy osobiście takich słów nie usłyszałem. Nikt mi bezpośrednio tego nie przekazał. A że ktoś powiedział coś za plecami? Nie tak to powinno wyglądać. Nikt mi nie zarzucał słabej mentalności ani niczego podobnego. Ja sam jestem pierwszy do wytykania sobie wielu rzeczy, staram się szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie gram, ale powtarzam: nikt ze sztabu nie mówił mi, że problem leży w strefie mentalnej.
Wielu zawodników, w tym ja, było przenoszonych do drużyny rezerw, ale po to, żeby łapać minuty i przygotować się fizycznie. Zresztą, pamiętam, ze w tych spotkaniach zawsze coś strzelałem lub asystowałem, więc non-stop dawałem sygnały, że jestem gotowy. Na dziś, jeśli miałbym powiedzieć coś ze swojej strony, to zabrakło głównie cierpliwości i to obu stronom - klubowi, by na mnie chwilę zaczekać, a mnie, bo czułem, że muszę być na już, co było niemożliwe. A o tym aspekcie mentalnym, tak jak mówię, nie wiedziałem. Jestem zdziwiony i się z tym nie zgadzam.
Czujesz, że mając 28 lat już zamknąłeś sobie drogę na powrót za granicę?
Absolutnie nie. Wszystko jest możliwe, jestem w dobrym wieku. Z jednej strony straciłem dwa lata przez kontuzję odniesioną w Anglii, ale z drugiej, dzięki dobremu przygotowaniu, prowadzeniu się, regeneracji będę mógł sobie ten wiek piłkarski wydłużyć o dwa lata. Nie mam żadnych wątpliwości, że jestem dziś lepszym zawodnikiem niż wyjeżdżając z Legii. Wtedy lepszy miałem tylko pesel i byłem trochę szybszy. Dziś umiem lepiej grać głową, tyłem do bramki, umiejętniej też poruszam się między liniami, daję więcej opcji do zagrania mi piłki. Jestem takim „team playerem”.
Czyli jeśli obok oferty z zagranicy będzie leżała oferta z Wieczystej, to nie będziesz się wahał.
(śmiech) Myślę, że nie.
Michał Masłowski powiedział mi ostatnio, że zauważa też dobre strony kontuzji. Mianowicie, człowiek staje się silniejszy i psychicznie i fizycznie. Też tak sądzisz?
Ma to swoje plusy. Poznajesz na nowo swoje ciało, dzień w dzień robisz setki powtórzeń, ćwiczeń, przechodzisz reżim treningowy. Szczerze mówiąc już zapomniałem, jak to wyglądało. W głowie pozostawiłem tylko te dobre chwile i nie życzę nikomu pokonywania podobnej drogi. Ale w moim przypadku to już jest przeszłość, trzeba patrzeć na to, co jest teraz i regularnie się pilnować. Zdrowie jest najważniejsze.
Po wypożyczeniu do Charltonu mówiłeś „Przeglądowi Sportowemu”: Nie chciałem przejść do zespołu, który jest nisko w tabeli i tylko kopie do przodu. Łatwiej pokazać się w ofensywnej drużynie, niż w tej broniącej się przed spadkiem, gdzie można skręcić kark od oglądania się za latającą nad głową piłką. Przed pójściem do Korony miałeś podobne obawy?
Nie miałem. To była decyzja... Nieprzemyślana.
Dlaczego?
Miałem zapewnienie, że będę ważną postacią w klubie. Pobyt w Kielcach bardzo mnie rozczarował. Na to złożyło się wiele rzeczy, o których zresztą wszyscy wiemy.
Jakich rzeczy?
Sprawa Korony była na tyle głośno przedstawiana w mediach, że nie trzeba już o tym mówić. Szkoda tylko klubu, który ma warunki do tego, by grać w Ekstraklasie. Mam na myśli stadion, boiska, zaplecze, ale wiele rzeczy powinno się tam zmienić.
Nawet najświeższy przykład, czyli zwolnienie Macieja Bartoszka niedługo po tym, jak został ogłoszony dyrektorem sportowym.
Dokładnie. Trudno mi to komentować, jako czynny piłkarz nie mogę wielu rzeczy mówić i oceniać takich ruchów, ale wszyscy widzimy, jak to wygląda. Niestety przekłada się to na zespół.
To właściwie dlaczego tę Koronę wybrałeś? Podobno miałeś różne oferty, między innymi z Arki.
Ludzie, którzy zajmowali się prowadzeniem mojej kariery przedstawili mi wtedy tylko ofertę Korony. Czekałem dość długo, słyszałem wiele sygnałów, że niby kluby są zainteresowane, ale boją się na mnie postawić ze względu na podatność na urazy. Choć umówmy się, to nie jest prawda. Urazy, które odnosiłem, były mechaniczne, a nie ze względu na moje dolegliwości - to trzeba rozróżnić. I fakt, że zgłosił się tylko jeden klub, był dość irytujący. Byłem zbyt niecierpliwy, mogłem poczekać. Zaufałem. Trener i dyrektorzy mnie chcieli, a potem wyszło jak wyszło.
Gino Lettieri mówił, że zanim zaczniesz trenować z pełnym obciążeniem, musi minąć 6 tygodni.
Dziwne rzeczy się działy. Sześciotygodniowe bieganie miało pomóc mi w budowaniu wytrzymałości i lepszym przygotowaniu. Zaufałem tym ludziom. Powiedzieli: „Szybko to zrobimy i już niedługo, po paru meczach Ekstraklasy, będziesz gotowy do gry”. Co mogłem zrobić, przychodząc jako nowy? Musiałem zaufać ludziom, którzy się mną opiekowali. Paradoksem było to, że gdy trener Lettieri został zwolniony, poszedłem do trenera przygotowania fizycznego. Robiliśmy wtedy testy na wydolność. Spytałem:
- Jak moje wyniki? Dalej mam biegać?
- To bieganie i tak ci nic nie daje...
- No dobrze, ale po co w takim razie to robiłem?
- Nie wiem.
Absurdalne.
To było kuriozalne. Dużo do powiedzenia w tym względzie miał sam Gino Lettieri, który klubem zarządzał bardziej jako menadżer, aniżeli trener. Sam był też szkoleniowcem od przygotowywania fizycznego. Transfer do Korony to był zły wybór. Zmarnowałem trochę czasu, ale dał mi on dużo do myślenia i paradoksalnie widzę teraz sporo plusów. Gdy trafiasz na złych ludzi, stajesz się silniejszy.
Dlaczego nie pojechałeś też na obóz przygotowawczy do Turcji.
Dowiedziałem się o tym w czasie świąt Bożego Narodzenia. Bardzo miło ze strony klubu. Dostałem kilka takich ciosów, które dzisiaj mnie budują. Teraz się z tego śmieję, bo to w sumie jest zabawne, że można w taki sposób zarządzać i w taki sposób wszystko przedstawiać. W życiu do głowy by mi nie przyszło, że podejmę decyzję o pójściu do I ligi, ale później się okazało, że był to bardzo dobry ruch. Jeszcze niedawno nie byłem przekonany, czy iść do mądrze zarządzanej Pogoni, tymczasem przez splot niekorzystnych okoliczności, wylądowałem ligę niżej.
Granie z bratem w jednej drużynie to fajne przeżycie, ale przede wszystkim chodzi o awans, spełniłem swój cel. Nagle okazało się, że nie musiałem nadrabiać fizycznych zaległości, bo wszystko było w normie, również wyniki testów. Nagle wytrzymywałem 90 minut, nagle strzelałem gole, nagle asystowałem. Już abstrahując od tego, że grałem w I lidze - ludzie, których spotkałem zaufali mi i bardzo dobrze mnie prowadzili. Nie miałem żadnych urazów, nawet w momencie, w którym graliśmy mecze co trzy dni. Wykonaliśmy dobrą robotę, awansowaliśmy, zrobiliśmy swoje. Dzięki temu jestem w Piaście. Gdyby nie to, nie wiadomo, jak potoczyłaby się moja kariera.
Gdy żegnałeś się ze Stalą, napisałeś na Instagramie, że nie od razu chciałeś zejść szczebel niżej. Jak duże opory miałeś, żeby pójść do Mielca?
Stanąłem przed dylematem. Albo grać w rezerwach Korony Kielce, gdzie nie wiadomo, kto cię chce, nie wiadomo, kto cię wypycha, bo nie wiadomo, kto podejmuje decyzje w klubie. Albo pójść do I ligi do drużyny, która walczy o awans. Do zespołu, który ma jakość, bo to również analizowałem. Zmieniłem też wtedy osobę prowadzącą moją karierę i zarządzającą opcjami transferowymi. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że to dobry moment na podpisanie kontraktu ze Stalą.
Wiosną ubiegłego roku wreszcie złapałeś formę, ale wtedy zastopowała cię pandemia. Kolejne nieszczęście.
Pamiętam, że jechaliśmy na mecz do Legnicy, z powodów pandemicznych nas cofnęli, a gdy wróciliśmy do gry w czerwcu, strzeliłem Miedzi dwa gole i wygraliśmy 2:1. Nie no, akurat ta przerwa dotyczyła każdego, więc nie było sensu przejmować się tym, że jestem w formie, a nie mogę grać. Dalej musieliśmy pracować. Biegaliśmy po lasach, codzienne, a czasami nawet dwa razy dziennie ćwiczyliśmy w domu. Trzeba było samemu się zmusić do treningu. Nie było tak, że przychodziliśmy do klubu i pracowaliśmy z grupą, nie dało się rywalizować z innymi - dla głowy to było ciężkie. Ale każdy to przechodził - czy to Robert Lewandowski w Bayernie, czy my w Stali. Cały czas byliśmy w kontakcie z trenerami, którzy monitorowali postępy. Dobrze się przygotowaliśmy, wygraliśmy ligę, awansowaliśmy i to jest najważniejsze.
Jak odebrałeś odejście Dariusza Marca kilka dni po tobie?
Już wcześniej wiedziałem, że odchodzę do Gliwic i pożegnałem się z trenerem nie wiedząc, że taka możliwość w ogóle istnieje. Byłem bardzo zdziwiony, ale za długo jestem w piłce, by zawsze szukać logiki.
Dariusz Marzec mówił, że już w czasie pandemii był pewny tego, że Stal awansuje. Też tak miałeś? Taka pewność siebie nie bywa zdradliwa?
Wiedziałem, że mamy najlepszych zawodników w lidze. Jako drużyna byliśmy zgrani, bo mieliśmy za sobą obóz w Turcji, dobrze nam wychodziły sparingi i generalnie wyglądało to obiecująco. Czułem się potrzebny i czułem, że podołamy mentalnie presji awansu. Rok wcześniej Stal była bardzo blisko, więc mogły pojawić się myśli, że kolejny raz się nie uda. A jednak. Sfera psychiczna odegrała w tym dużą rolę.
Kiedy ostatnio czułeś takie zaufanie od trenera, jak wtedy od Dariusza Marca?
Każdemu trenerowi zawdzięczam wiele. We wcześniejszych latach zaufanie polegało również na tym, że wiedziałem, że dana osoba może mnie dobrze pokierować jako młodego zawodnika. Żebym z roku na rok robił postępy. Bardziej doceniam to jako starszy, doświadczony człowiek niż doceniałem wtedy. Czułem to przede wszystkim u Henninga Berga, u którego grałem bardzo dobrze i bardzo regularnie. Później wyjechałem do Anglii, zaufanie odzyskałem u trenera Marca i teraz myślę, że u trenera Fornalika również je mam.
Mówiłeś kiedyś, że w takim dużym klubie jak Legia, rodzinna atmosfera jest raczej niemożliwa. W Mielcu było inaczej?
Na pewno. Jak byłem w Legii, to nie miałem porównania z innym klubem, nie wiedziałem, jak to funkcjonuje.
Teraz masz porównanie z Anglią i z innymi klubami Ekstraklasy.
Oczywiście. Wyjeżdżając do Wolverhampton nie widziałem tej różnicy. Jeżeli chodzi o infrastrukturę, Legia wtedy nawet przewyższała Anglików. Większość budynków, czy siłowni w Warszawie była bardziej nowoczesna. Szoku nie przeżyłem. Ma to swoje dobre i złe strony - z perspektywy czasu uważam, że nie doceniałem tego, co miałem w Legii.
Za czasów Legii mówiłeś, że oglądasz wszystkie swoje mecze. Teraz też?
Tak. Platform jest na tyle dużo, że można obejrzeć skrót meczu, skrót swoich zagrań, cały mecz, przeróżne wycinki. Dostajemy bardzo dużo materiałów.
Jakie wnioski wyciągasz z ostatnich tygodni?
Czekam na bramkę z nogi, bo za każdym razem była albo główką, albo z rzutu karnego.
Z Lechem była taka sytuacja, że aż szkoda.
Oj tak. Od bardzo dawna nie byłem w takiej sytuacji [sam na sam z Van der Hartem - przyp. red.]. Chciałem zrobić wcinkę, nie wyszło. A często mi wychodzi. Po spotkaniu, gdy twoja drużyna nie wygrywa, a ty nie zdobywasz bramki - zwłaszcza w takiej sytuacji - to jest najgorsze uczucie. Gdy wracasz autokarem pojawia się duży niedosyt, bo jak najszybciej chcesz kopnąć piłkę nawet do pustej bramki, żeby tylko uderzyć i pokazać, że jednak umiesz to zrobić.
„Przeglądowi Sportowemu” powiedziałeś, że za kilka lat będziesz w stanie powiedzieć, czy mogłeś wybrać lepiej w kontekście transferu do Charltonu. To jak?
Myślę, że nie. Charlton był dobrym pomysłem na tamten czas. Miałem nawet okazję, by tam zostać, ale nie chciałem dalej przeżywać tego, o czym mówiłeś wcześniej - ciągłych długich podań i fizycznej walki. Chcieli mnie zatrzymać i może to był mój błąd, że z tego nie skorzystałem. Brakło cierpliwości. Dlatego teraz, w Piaście, jestem mądrzejszy.