Autor zdjęcia: Marcin Bulanda / PressFocus
Bielski: Głębszy wymiar imprezy Kapustki – czy reżim sanitarny w Ekstraklasie to coś więcej niż pr-owa szopka? (komentarz)
Cała ta historia z Bartoszem Kapustką w roli głównej moim zdaniem powinna być przyczynkiem do znacznie głębszej dyskusji niż tylko to, jak wysoką karę powinno się mu wymierzyć.
Z kronikarskiego obowiązku warto wspomnieć o co w ogóle chodzi. Wczoraj Legia w Warszawie mierzyłą się z Pogonią, wygrała 4:2, a niedługo potem w sieci pojawiły się nagrania z pomocnikiem Legii biorącym udział w czyjejś urodzinowej imprezie. Filmiki i zdjęcia trafiły na instagrama jednej z uczestniczek przyjęcia, a na wielu ujęciach Bartka widać w tle. A gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, został on dodatkowo oznaczony przez autorkę nagrania. Co prawda po chwili wszystko zniknęło z profilu, ale wiecie jak jest – co trafi do internetu nawet na moment, zostaje w nim już na zawsze.
No i poniosły się screeny po twitterze, forach kibicowskich i bóg wie gdzie jeszcze…
Żebyśmy się jednak dobrze zrozumieli – ja też nie popieram decyzji Kapustki o wzięciu udziału w imprezie. Czasy są, jakie są. Łatwo teraz wyobrazić sobie scenariusz, w którym ktoś tam przechodził COVID bezobjawowo lub był we wczesnej fazie choroby, zaraził piłkarza, a ten przyniósł go do szatni, gdzie koronawirusa podłapało kolejnych 10 osób. To znaczy – skoro tak błyskawicznie sprawa wyciekła do internetu i mediów, pewnie Legii uda się choć tymczasowo odizolować chłopaka. Gdyby jednak wszystko przebiegło po cichu, łatwo sobie wyobrazić powyższy ciąg zdarzeń. Za chwilę trzeba byłoby przełożyć jeden, drugi, trzeci mecz warszawian i klub oraz Ekstraklasa miałyby spory problem.
Z tej perspektywy pomocnik oczywiście zachował się nieodpowiedzialnie i trudno z tym dyskutować. Niezależnie czy złożył życzenia i w ciągu 15 minut zawinął się do domu, czy spędził w gronie znajomych kilka godzin. Nie bez powodu piłkarzy Ekstraklasy obowiązują pewne specjalne obostrzenia, które przynajmniej w teorii mają umożliwić wszystkim drużynom spokojnie rozegranie całęgo sezonu. Tak, by po drodze uniknąć historii a’la Pogoń z jesieni, gdzie w pewnym momencie wykryto kilkadziesiąt przypadków. Wyobrażacie sobie, iż coś podobnego wydarza się powiedzmy raz czy dwa na miesiąc? Nie dałoby się grać i tyle.
Dlatego nie będę oburzony ani trochę, gdy za chwilę przeczytamy, że Kapustka został ukarany zarówno przez Legię, jak i komisję ligi. „Bo czym ta sytuacja różni się od tej z udziałem Williama Remy’ego?” - ktoś zapyta. Otóż, drodzy państwo, niczym, więc zarówno sankcja finansowa czy zawieszenie na mecz lub kilka będą jak najbardziej zasadne. Francuz przecież też musiał zapłacić 30 tysięcy euro za uczestnictwo w imprezie, w której zresztą wzięło udział wielu nieznajomych mu ludzi. Jak należało się jemu, tak należy się Kapustce.
Natomiast moim zdaniem warto zastanowić się także nad tym, czy poza oczywistymi konsekwencjami warto teraz bez większej refleksji jechać z Bartkiem. Naturalnie zachował się głupio biorąc pod uwagę ogólnie przyjęty reżim sanitarny dla piłkarzy. Poza tym miał po prostu pecha, iż jego znajomi nie pomyśleli, że powinni go nagrywać oraz oznaczać w instastories. Tym razem jednak ja również reaguję z większym dystansem i mniej radykalnie na ten występek niż wobec ekscesu autorstwa Remy'ego z jednego powodu - tylko krowa nie zmienia poglądów. A po przemyśleniu chyba warto je zmienić.
Z drugiej strony bowiem które to już potwierdzenie tezy, że całe te specjalne obostrzenia dla profesjonalnych zawodników są w dużej mierze fikcją? Na przestrzeni ostatniego roku dostaliśmy mnóstwo sygnałów, iż ligowcy często nie robią sobie nic z narzuconych im przepisów. I o ile czasem to jest głupota – umówmy się, na przykłąd wyjazd Spiridinovicia do Berlina w ramach wakacyjnej wycieczki to nie była potrzeba pierwszego rzędu – o tyle w wielu przypadkach piłkarz zwyczajnie nie może wiecznie w pełni stosować się do niezwykle rygorystycznych wytycznych. Nie zamknie się w mieszkanu niczym w kapsule kosmicznej, z której będzie wychodził jedynie na trening i mecz. Nierealne i zwyczajnie szłoby od tego sfiksować.
Różne rzeczy na temat życia piłkarzy możemy sobie wkręcać, ale na koniec to też ludzie. Co prawda taki Kapustka, z tego co wiem, rodziny jeszcze nie założył, lecz wielu ligowców ma żonę, dziecko, dwójkę lub nawet trójkę… Po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że oni też w 100% przestrzegają najsurowszych obostrzeń. Trzeba było dzieci odprowadzić do szkoły czy przedszkola, pojechać na zakupy, dopilnować obowiązków biznesowych, bo przecież często piłkarze jakieś tam swoje poboczne działalności mają. Pewnych rzeczy nie przeskoczysz i tyle.
W tym kontekście zresztą wymowne są odpowiedzi poszczególnych ligowców w ankiecie „Weszło z butami”. Pada tam pytanie, czy piłkarze faktycznie ściśle przestrzegają reguł, czy reżim sanitarny to jednak fikcja. Lwia część odpytywanych wybiera drugą opcję i wyraża to więcej niż 1000 słów, niczym czekoladki Merci.
Mimochodem zacząłęm więc zastanawiać się o ilu historiach takich jak ta z udziałem Kapustki po prostu nie wiemy, a wydarzają się często? Raz na miesiąc, raz na tydzień? Tyle że inni bardziej myślą i nie dają się przyłapać. Ot, cała różnica. Nie chcę teraz co prawda zarzucać łamania regulaminu połowie ligi, aczkolwiek uważam, że jak zwykle dane zjawisko ma w praktyce znacznie większy zasięg niż widzimy na pierwszy rzut oka.
Powiem więcej – nie dziwi mnie w ogóle, iż od czasu do czasu ktoś może po ludzku pęknąć. Zresztą, drodzy czytelnicy, zanim zaczniecie kamienować Kapustkę pomyślcie o sobie – ile razy wam zdarzyło się przez ostatni rok wziąć udział w domówce czy innym przyjęciu, na którym było powiedzmy z 8-10 osób. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto rzeczywiście zawsze idealnie stosował się do obostrzeń. Bez żartów, naprawdę…
Z tym izolowaniem piłkarzy od reszty świata jest więc w dużej mierze jak z przepisem o bramkarzu niemogącym ruszyć się z linii bramkowej przy rzucie karnym. Martwa zasada, której mało kto przestrzega. Raz na ruski rok zdarzy się, by ktoś poniósł konsekwencje z tego tytułu, aby w ogóle przypomnieć o istnieniu danego rygoru, jednak w praktyce jest on oderwany od rzeczywistości.
Gdy na twitterze poruszyłem ten temat, jeden z internautrów odpisał mi: „Właśnie przez te odrealnione i czasami przesadzone obostrzenia, zawodowi sportowcy są traktowani w wielu sytuacjach inaczej niż inni obywatele i mogą w miarę płynnie wykonywać swój zawód mimo zakażeń w swoim środowisku i dookoła.” I w teorii miał rację. W praktyce znów możemy wrócić do tego samego pytania – czy aby na pewno „dzięki obostrzeniem”, a nie „pomimo nich”? No bo skoro tak wieli graczy otwarcie mówi w tym kontekście o fikcji, to ma się nijak do tezy internatury.
Jesteśmy więc w takim miejscu i momencie, że uważam, iż w ogóle warto zastanowić się nad sensem istnienia tego parasola ochronnego roztoczonego nad ligowcami. Naturalnie nie przeczę, że idea utworzenia go była słuszna. Oczywiście, była! Z drugiej strony jednak jestem w stanie zrozumieć każdego zawodnika, który prędzej czy później jakkolwiek zasady swej specjalnej izolacji nagina. Nawet w tak głupi sposób jak Kapustka, idąc na imprezę, choć nie powinien. Z prostej, banalnej przyczyny – z tęsknoty za normalnością, której od roku nie możemy uświadczyć.
Może warto zatem rozważyć, czy traktowanie piłkarstwa jako zawodu specjalnej troski ma sens i ewentualnie dać sobie siana z całym tym sanitarnym teatrem? PR-owo, wizerunkowo swego czasu wyglądało to dobrze, lecz przestało spełniać swą funkcję w momencie wielokrotnego zdemaskowania przez samych tych, którzy mieli znaleźć się pod ochroną. Teraz już mało kto to kupuje, a ja, po przypadku Bartka Kapustki, na pewno nie.
Odpowiedź na zasadność dalszego izolacjonizmu względem piłkarzy powinny dać zresztą także reakcje Legii oraz samej Ekstraklasy. Bo jeśli ujdzie mu to płazem, lub kara po prostu nie będzie surowa, to taki scenariusz odczytam jednoznacznie – że pisząc ten tekst, po prostu miałem rację.