Autor zdjęcia: Rafał Oleksiewicz / PressFocus
Trzeci finał w pięć lat - czy to w ogóle możliwe?
Faworytem dzisiejszego półfinału Pucharu Polski bezsprzecznie jest Piast Gliwice. Wskazuje na to z jednej strony forma podopiecznych Waldemara Fornalika, jak i niepoprawiająca się dyspozycja Arki. Ale akurat w rozgrywkach pucharowych nie zawsze ma to największe znaczenie.
Tym bardziej, jeśli wymieniamy tu Arkę Gdynia, która przyzwyczaiła nas w ostatnich latach, że forma prezentowana w lidze niekoniecznie musi iść w parze z tą w Pucharze Polski. Oczywiście, daleko nam do stwierdzenia, że to tradycja, bo tak się składa, że w ostatnich dwóch sezonach gdynianie wykładali się już na pierwszych przeszkodach, słabszych albo znacznie słabszych od nich. Tym niemniej, to właśnie Arka jest drużyną, z którą kojarzymy najbardziej spektakularne niespodzianki w tych rozgrywkach. Szarża Błękitnych w dwumeczu z Lechem urosła do rangi legendy, ale to żółto-niebiescy sprawili prawdziwą sensację.
W sezonie, w którym podopieczni Leszka Ojrzyńskiego pokonali Lecha na Stadionie Narodowym, Arka niemal nie zleciała z Ekstraklasy. I zawdzięcza to w znacznej mierze braterskiej postawie Zagłębia, które – mogąc mieć na wszystko wywalone – przyjęło gdynian w ostatniej kolejce ligowej bardzo gościnnie. Gdyby nie te okoliczności, mogłoby być ciekawie – pierwszoligowiec walczyłby o fazę grupową Ligi Europy, tego jeszcze nie było! Ale też nie sposób nie zauważyć, że droga Arki do finału była usłana różami – dopiero w finale spotkała się z zespołem z Ekstraklasy. I to z zespołem, który w finały ostatnimi czasy zbytnio nie potrafi.
Rok później aż tak blisko spadku Arka nie była. Kończyła sezon dość spokojnie, a w Pucharze Polski zadanie też było odrobinkę trudniejsze. Już na wczesnym etapie trzeba było wyeliminować Śląska Wrocław, Podbeskidzie też sprawiło spore problemy, a w półfinale dopiero drugie spotkanie z ekstraklasową Koroną dało gdynianom awans do finału, w którym przegrali z Legią - nieznacznie, ale jednak.
W Arce jednak nie ma dzisiaj nawet śladu po tych sukcesach, zmieniło się tam od czasu awansów do finału prawie wszystko. Przede wszystkim poziom rozgrywkowy, ale kadra również. Z finałowego starcia z Lechem w 2017 roku w składzie gdynian pozostali obecni tylko Marcus da Silva oraz Michał Marcjanik, z kolei Antoni Łukasiewicz pracuje w klubie już w zupełnie innej roli. Nie ma ani trenera, ani prezesa – ba, nawet właściciel się zmienił.
Nie zmieniło się jedno – jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, Puchar jednak rządzi się swoimi prawami. Dlatego nie przywiązywalibyśmy aż tak dużej wagi do tego, jak w tym momencie Arka się spisuje w I lidze oraz do tego, co w Ekstraklasie prezentuje Piast. Można jakieś wnioski wysnuć i wskazać faworyta, ale historia pokazuje, że na tym etapie nie zawsze racjonalne podejście wygrywa.
Choć oczywiście, trudno nie odnieść wrażenia, że Arka znajduje się w dołku. Dariusz Marzec miał tę drużynę odbudować, a zaraz może dojść do sytuacji, w której wyleci razem z nią z miejsc dających baraże. Porażki z Puszczą (0:4), czy Górnikiem Łęczna (0:2) optymizmu nie przynoszą, a ostatnia wpadka z GKS-em Tychy była równie dramatyczna wizualnie, nawet jeśli skończyło się na skromnym 0:1.
- Znamy tradycje. Część zespołu wie co to znaczy zdobyć Puchar Polski i jaka to radość dla kibiców. O nagrodzie będziemy mogli mówić, gdy znajdziemy się w finale i zrobimy w nim to, czego wszyscy by chcieli. Nie odpuszczamy ani ligi, ani pucharu. Ostatnio się potykamy, ale jestem dobrej myśli – powiedział przed meczem trener żółto-niebieskich.
Nie odpuszczają ani ligi, ani pucharu, jednak prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym w obu rozgrywkach ponoszą klęskę. Z kolei Piast jest w odwrotnej sytuacji. Początek sezonu miał tragiczny, ale obserwując, jaki wystrzał formy notują podopieczni Waldemara Fornalika, nie możemy wykluczyć, że uda im się nie dość, że zaatakować z tylnego siedzenia i wylądować na podium Ekstraklasy, to jeszcze zagrać w finale Pucharu Polski w Lublinie. Ba, nie być w nim na straconej pozycji, bo chyba wszyscy się zgodzimy, że ani Raków, ani Cracovia nie są w takiej formie, by móc myśleć o zdominowaniu rywala. Gdyby doszło do takiej rywalizacji, sukces prędzej byśmy wróżyli Piastowi.
Wygrana da Arce czwartą w historii przepustkę do finału Pucharu Polski, dzięki czemu w statystyce zrówna się z Amiką Wronki i będzie siódmą z kolei drużyną w Polsce z największą liczbą występów na tym etapie rozgrywek.
Dewizą Piasta może być natomiast hasło „do trzech razy sztuka”. Awansować do finału udało się tylko w 1978 i 1981 roku, ale wygrać – nigdy.
Kto dziś zrobi krok w kierunku trofeum?