Autor zdjęcia: Rafał Oleksiewicz / PressFocus
Odchodzi na własnych warunkach. I to jest dla niego największy plus
Wisła Płock musi szukać nowego trenera, ale – na szczęście dla niej – nie w trymiga, nie na teraz. Radosław Sobolewski dal władzom klubu mniej więcej dwa miesiące, bo właśnie dziś ogłosił, że umowy, która kończy się wraz z upływem sezonu, z „Nafciarzami” nie przedłuży.
Przyznajemy, jest w tym zachowaniu pewny powiew świeżości. Do tej pory trenerzy odchodzili przeważnie w atmosferze totalnej klęski, zmęczenia, czy może wypalenia w pracy z tym konkretnym klubem. Wystarczy spojrzeć na rozstania w tym sezonie.
- Aleksandar Vuković – Zaprzepaszczona szansa na Ligę Mistrzów, słaby początek w Ekstraklasie (7. miejsce, gdy odchodził)
- Dariusz Skrzypczak – Jeszcze tydzień przed zwolnieniem prezes Stali przyznawał, że Skrzypczak może być spokojny o posadę. Twierdził, że gwarantuje solidną pracę, bronił go warsztat, miał dostać więcej czasu, aż tu nagle był trener i nie ma trenera.
- Krzysztof Brede – Stworzył potwora, ale w negatywnym sensie. Na jego Podbeskidzie nie dało się patrzeć, więc nawet nie czekano na koniec rundy. Nieco ponad tydzień przed świętami Bożego Narodzenia Brede został zwolniony.
- Bogdan Zając – Tu jest casus podobny – Jagiellonii nie dało się oglądać z przyjemnością. Nie szła do przodu, nie rozwijała się, a Bogdan Zając usilnie starał się nas przekonać, że jest inaczej, widział pozytywy tam, gdzie ich nie było. Brak wyników to jedno, a niezauważanie problemu i mydlenie oczu na konferencjach to drugie. Też zwolniony.
- Vitezslav Laviczka – Może i Śląsk był wysoko w tabeli, ale gra wcale tego nie potwierdzała. Prezes Waśniewski mówił w mediach, że prowadzi rozmowy z Maciejem Stolarczykiem oraz że Laviczka nie może czuć się pewnie, bo w zasadzie wszystko może się zdarzyć. Taka narracja na pewno nie była dla trenera najprzyjemniejsza. To, co wisiało w powietrzu, za chwilę opadło.
- Dariusz Żuraw – Wszyscy od dłuższego czasu żądali ofiary i wyczekiwali na zwolnienie Żurawia. Decyzja była odwlekana w czasie, ale nie mogła być inna. Lech postawi na Macieja Skorżę.
A Sobolewski? Odchodzi na własnych warunkach. Nie w chwale, nie przy rozbrzmiewających pieśniach dziękczynnych i nie z orderami przyczepionymi do piersi, ale przynajmniej z poczuciem, że przez dwa sezony nie wszedł na żadną minę, któa wybuchła. Oczywiście, trzeba się jeszcze utrzymać w Ekstraklasie, a to wcale nie jest takie proste zadanie, natomiast na tę chwilę ogłoszenie odejścia z klubu wraz z końcem sezonu przynajmniej PR-owo wygląda dobrze. O niebo lepiej niż na przykład pogonienie Dariusza Marca ze Stali Mielec bezpośrednio po awansie do Ekstraklasy.
A warto przypomnieć, że dla Radosława Sobolewskiego Wisła jest pierwszym klubem, który prowadzi samodzielnie. Tym bardziej dwa sezony bez zwolnienia robią wrażenie, wystarczy popatrzeć na jego odpowiedników – Dariusza Skrzypczaka i Bogdana Zająca, którzy nawet nie dostali szansy na wyprowadzenie drużyny z kryzysu. „Sobol” uczynił to kilkukrotnie. Mogłoby się wydawać, że nie raz jego głowa znajdowała się pod toporem, ale za każdym razem wychodził z opresji bez szwanku.
Ostatnim razem pod koniec ubiegłego roku. Wisła nie wygrała sześciu meczów z rzędu (w tym odpadła z Pucharu Polski), a ogólnie – od początku sezonu – tylko dwa razy zdobyła komplet punktów. Po 12. kolejce „Nafciarze” mieli jedynie punkt przewagi nad ostatnią Stalą Mielec, więc nie dziwne, że zrobiło się gorąco. A zważywszy na to, co pisaliśmy wcześniej – Wisła to pierwszy klub Sobolewskiego – brak zaufania władz byłby w tym przypadku nawet w jakimś stopniu uzasadniony. Posadę stracił Marek Jóźwiak, który zdradził w „Weszłopolskich”, że trener miał zostać zwolniony, ale on się na to nie godził.
Z tym, że Sobolewski potem wygrał cztery mecze z rzędu, czym krótkoterminowo potwierdził słuszność pozostawienia go na stanowisku. Jednak nie możemy oprzeć się wrażeniu, że w innym klubie już dawno trenerem by nie był. Jeden z naszych głównych zarzutów to brak ustabilizowanej formy na przestrzeni tych dwóch sezonów. No bo popatrzcie:
Wrzesień – październik 2019 – 7 zwycięstw z rzędu, pozycja lidera
Październik 2019 – czerwiec 2020 – 2 zwycięstwa w 20 meczach (jeden pucharowy). Zdobytych 14 punktów w tym okresie – gorszy tylko ŁKS
Czerwiec – lipiec 2020 – 4 zwycięstwa z rzędu i porażka na koniec sezonu z Rakowem
I tak dalej… Wisła Płock za Radosława Sobolewskiego nie była jednoznacznie beznadziejna, ani jednoznacznie świetna. Była (a w zasadzie jest) jakaś. Na tyle jakaś, by nie spaść z Ekstraklasy w ubiegłym sezonie i by na razie w tym utrzymywać się na powierzchni. Tylko czy taki był cel? Pewnie nie, ale wypada też zapytać, czego można było oczekiwać z takim składem węgla i papy, jaki w Płocku przez długi czas miał do dyspozycji Sobolewski (na którego obecność pewnie też w jakimś stopniu miał wpływ).
To co, teraz czas na Jagiellonię, która wstrzymała się z zatrudnieniem szkoleniowca właśnie do końca sezonu? Jest w tym jakiś sens. Ale abstrahując od dalszych kroków, jakiekolwiek one by nie były, swoim pobytem w Płocku Sobolewski zdał egzamin wstępny. Skoczył na główkę do nieznanego basenu i nie skręcił karku. A na dodatek wypłynął na powierzchnie w taki sposób, w jaki chciał. Samodzielnie.