Autor zdjęcia: własne
Świerczewski: Budżetowo możemy być w TOP3. W Górniku albo Brosz, albo Płatek. Piasecki: Gdyby Lavicka został, chciałbym odejść
W czwartkowej prasie skupiliśmy się na Przeglądzie Sportowym i Sporcie. Jest duży wywiad z Michałem Świerczewskim, właścicielem Rakowa. Jest też wspominkowa rozmowa z Andrzejem Michalczukiem o Widzewie. Lukas Hrosso opowiada o sytuacji Cracovii, a Tomasz Kafarski o swoim nowym biznesie. No i są też informacje z Górnika czy ze Śląska. Generalnie jest co poczytać!
PRZEGLĄD SPORTOWY
"Świerczewski: Puchar jest ważniejszy od wicemistrzostwa"
Nowy sezon to dla Rakowa nowa rzeczywistość. Pojawią się eliminacje europejskich pucharów, wzrosną oczekiwania.
Zdajemy sobie sprawę, że pod względem sportowym nie będziemy już kopciuszkiem. Natomiast budżetowo nadal nie będziemy klubem z Top 2 w polskiej lidze. Ale czy z Top 3? To już możliwe. Wiemy, że naszą słabością nadal pozostaną stadion i obiekty treningowe. Będziemy walczyć, żeby i pod tym względem sytuacja się poprawiła. Wierzę, że prędzej czy później powstanie w Częstochowie obiekt z prawdziwego zdarzenia. Właśnie stadion może być punktem, który zostanie za-pisany w planie na kolejne pięć lat.
Budowa nowego stadionu to już sprawa miasta, nie klubu.
Pamiętajmy, że miasto to ludzie, więc to nie tak, że my, kibice, cała społeczność Częstochowy nie mamy na to wpływu. W dużej mierze zależy to też od klubu, od sposobu, w jaki będzie się rozwijał, osiąganych wyników oraz frekwencji na trybunach.
Na razie rozegraliście jeden mecz w Częstochowie na tymczasowym stadionie. Żartów z tego obiektu było mnóstwo.
Widziałem te komentarze. Na razie jest to jedna trybuna, ale powstaną kolejne i stadion nie będzie wyglądał już tak źle, jak w trakcie meczu ze Śląskiem. Oczywiście ten obiekt nigdy nie spełni pewnych, powiedzmy, średnich standardów. Ale nie będzie aż tak zły, jak wydaje się obecnie. Liczymy, że docelowo powstanie stadion wysokiej klasy, a ten obecny będzie służył szkoleniu dzieci i młodzieży.
Więcej TUTAJ
***
"Nasi piłkarze mogą liczyć na doping fanów"
Na dodatek nasi piłkarze prawdopodobnie będą mogli liczyć na doping fanów, choć Rosja od początku pandemii dość mocno odcięła się od świata i obecnie obywatele polscy nie mogą wjechać na jej terytorium (od reguły jest 11 wyjątków, jeden z nich dotyczy sportowców i trenerów). Kibice Biało-Czerwonych będą zapewne musieli przedstawić zaświadczenie o negatywnym teście na koronawirusa albo udokumentować szczepienie. Odpadnie za to konieczność wyrobienia rosyjskich wiz. Posiadaczom biletów na mecze wystarczą specjalne karty identyfikacyjne, wydawane wraz z wejściówkami.
– Mamy na to zgodę naszych władz, czekamy tylko na odpowiednie przepisy. Planujemy powitać zagranicznych kibiców z możliwie najmniejszą liczbą restrykcji. Pod względem poziomu optymizmu już dawno wyprzedziliśmy organizatorów igrzysk olimpijskich w Tokio – zapewnia Aleksiej Sorokin, przewodniczący komitetu organizacyjnego EURO 2020 w Sankt Petersburgu, nawiązując do tego, że na japońskich igrzyskach ma zabraknąć zagranicznych fanów.
Więcej TUTAJ
***
"Michalczuk: Widzewowi zaświeci słońce"
PIOTR WOŁOSIK: Z Widzewem dwu-krotnie zdobyłeś mistrzostwo Polski, wystąpiłeś w Lidze Mistrzów. Czy wzrok przyzwyczaił ci się do nazwy twojego klubu w tabelach lig niższych, obecnie w I-ligowej?
ANDRZEJ MICHALCZUK (BYŁY PIŁ-KARZ WIDZEWA ŁÓDŹ): Dziś jestem odgromnikiem.
Jak to?
Do firmy, w której pracuję, przyjeżdżają klienci pamiętający mnie i klub ze starych czasów. I mocno narzekają na dzisiejszy Widzew. Lecą grube słowa, więc staram się ich uspokoić, łagodzić, że będzie lepiej, że Widzewowi też zaświeci słońce. Wróci tam, gdzie jego miejsce, do ekstraklasy. Teraz trudno na to patrzeć. Jeden z moich znajomych, by się nie denerwować, ogląda archiwalne mecze Widzewa, tego z lat 80. czy z moich czasów. „Gra tego dzisiejszego to nie na moje zdrowie!” – tłumaczy. Widocznie jestem odporniejszy, bo właśnie obejrzałem zwycięski mecz Widzewa w Bełchatowie. W moim towarzystwie wiara nie gaśnie. Mam kontakt z kibicami, byłymi kumplami z drużyny i naprawdę wierzymy, czekamy, że z naszym klubem będzie lepiej.
A co do wtorkowego meczu Widzewa z Bełchatowem?
Jak to się mówi: „mecz walki”.
Czyli musiałeś się męczyć, bo twój Widzew to był polot, finezja, często piękna piłka.
Nie żyję wyłącznie wspomnieniami. Obu ekip nie ma sensu porównywać, bo to ćwierć wieku różnicy. Dzisiejszym zawodnikom Widzewa, przynajmniej większości, nie można zarzucić braku charakteru i ochoty do walki. Tylko z czego wynika, że ta gra się nie klei? W poprzednim spotkaniu Widzew po równym, choć mało porywającej grze zremisował z Górnikiem Łęczna. Zespoły zagrały bardzo podobnie. I zadałem sobie pytanie? Dlaczego Górnik jest drugi i ma 10 punktów przewagi nad Widzewem? Z czego bierze się ta różnica, przecież nie z gry i klasy piłkarzy. Z pracy trenera? Przecież niedawno został zmieniony. Ktoś powie – zarząd zły. Ale on przecież nie gra!
Więcej TUTAJ
***
"Legia nie miała z kim przegrać"
„Produkt” nie jest jeszcze skończony, szczególnie w kontekście europejskich pucharów. Ale teraz wreszcie nikogo nie będzie gonił czas. Trener Michniewicz miał niewiele dni na spokojną pracę po podpisaniu kontraktu z Legią – mecz gonił mecz. Zimowy okres przygotowawczy był najkrótszy w historii ligi. Teraz jest chwila pomyśleć, co dalej.
Bo w obecnym składzie gwarancji na sukces w europejskich pucharach i powrót do fazy grupowej nie ma żadnej. A właściwie jest. Że nastąpi powtórka z poprzednich lat, kiedy udział kończył się na eliminacjach.
***
"Luka, co nie wypełnił luki"
– W trakcie meczu przebiega duże dystanse i pracuje dla drużyny. Jest mocny mentalnie i potrafi pokonać słabsze momenty. Rozmawiamy z nim i wie, że może na nas liczyć. Druga strona medalu jest taka, że musi dostawać trochę więcej od zespołu. Powinny to być lepsze podania. Z czasem to wszystko zaiskrzy i zagra. Przecież nie jest z nami wcale tak długo – bronił zawodnika Runjaic przed ostatnią przerwą na spotkania kadr narodowych, choć sam szkoleniowiec także nie jest bez winy. Zahovič istotnie nie miał wielu okazji do zdobycia bramki, ponieważ wg współczynnika goli oczekiwanych powinien mieć na koncie ledwie dwa więcej od faktycznego dorobku. To znamienne, że napastnicy Pogoni mają niewiele sytuacji i wcześniej to samo, co Słoweniec, przeżywał choćby Buksa. Runjaic unika schematów ofensywnych, w ataku jego zawodnicy mają być „elastyczni i się bawić”, co w skrócie oznacza zachętę do improwizacji, ale poza rozgrywkami 2018/19 to przynosi przeciętne rezultaty. Granatowo-Bordowi w minionych dwóch sezonach mieli duże kłopoty ze strzelaniem goli.
Swoją drogą Runjaic najpierw bronił Zahoviča, a następnie... trzymał go w rezerwie w trzech z czterech kolejek. Słoweniec od początku wystąpił raz, kiedy niedysponowani byli Adrian Benedyczak oraz Adam Frączczak. W tym roku coraz wyżej stoją akcje Benedyczaka. Silny, szybki (w miniony weekend pobił ligowy rekord prędkości trwającego sezonu – 35,15 km/h), wysoki (189 cm) – wychowanek akademii Portowców jest jakby ulepiony specjalnie dla Runjaica, co musi martwić Zahoviča. Czyżby los szykował się do wymierzenia mu kolejnego policzka?
Więcej TUTAJ
***
"Otworzyli Legii szampana"
Remis Dumy Podlasia załatwiał więc sprawę, bez względu na rezultaty legionistów osiągnięte w trzech spotkaniach zamykających sezon. Ale jeśli trener warszawiaków Czesław Michniewicz i jego zawodnicy widzieli ostatni „popis” Jagiellonii – o mrożeniu szampana na pewno nie myśleli. W minioną niedzielę białostoczanie wybrali się na nieco wcześniejszą majówkę. W Grodzisku Wielkopolskim miło spędzili czas, spacerując po murawie i przy okazji gładko przegrywając 0:2 z Wartą. Raków zaś zadbał o szampański nastrój, zapewniając sobie dwa dni wcześniej miejsce na podium (2:0 ze Śląskiem). Niewiadomą pozostaje jedynie kolor medalu.
***
"W sam raz na derby"
Nie powinien się zdziwić, je-żeli derby znowu zacznie jako rezerwowy. – Wiadomo, że chciałoby się więcej grać, no ale nie mogę ciągle w ten sposób myśleć. Ważne, żeby rywalizacja była zdrowa i na przejrzystych zasadach. Uważam, że za poprzedniego trenera nie zawsze tak było. Zdarzały się sytuacje, że nie strzelaliśmy goli, a i tak brakowało zmian, siedziałem na ławce. Czułem się z tym źle. Prawda jest taka, że gdyby w dalszym ciągu naszym trenerem był Vitezslav Lavička, to myślę, że po sezonie musiałbym też brać pod uwagę pożegnanie się z klubem, mimo że jestem związany jeszcze długim kontraktem – otwarcie stawia sprawę.
– Nie chciałbym jednak tracić zbyt dużo czasu na ławce, mam 26 lat, a kariera piłkarza trwa krótko. Był moment, że w środku już się gotowałem i zastanawiałem, czy mój transfer do Śląska to na pewno był dobry krok. Teraz przyszedł trener Jacek Magiera i widzę, że zasady rywalizacji są bardziej czytelne, co przecież nie znaczy, że na pewno będę więcej grał. Skoro Erik strzela teraz dość regularnie, już się pogodziłem, że w tym sezonie może być mi trudno stać się napastnikiem pierwszego wyboru – przyznaje Piasecki.
Więcej TUTAJ
***
"Niedoszły selekcjoner"
Skorża na 99 procent zostanie trenerem reprezentacji – informował w listopadzie 2019 roku dziennik „Emirates Today”. Miał zastąpić zwolnionego po siedmiu miesiącach pracy słynnego Holendra Berta van Marwijka. To pokazuje, jak ceniona była praca Polaka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Padł jednak ofiarą zmian w federacji, akurat do dymisji podał się poprzedni prezes.
– Doszło do małego konfliktu w związku. Jedni działacze chcieli dać szansę Skorży i już zdawało się, że na 90 procent zostanie selekcjonerem, ale nowe władze podjęły inne decyzje. Gdyby nie zmiana prezesa, jestem pewien, że Skorża zostałby selekcjonerem – opowiada nam Motaz Al-Shami z „Al-Ittihad”.
Więcej TUTAJ
***
"Bugajski: Jak mieć miliony i władzę"
Ekstraklasa ze sprzedaży praw telewizyjnych gwarantuje w tym sezonie wypłatę 225 mln złotych. Większość została już przekazana (trzy miesiące temu kluby dostały 146 mln zł), no ale niektóre rozliczenia muszą poczekać na koniec sezonu, w tym właśnie nagroda dla pucharowiczów. Chodzi o 14 procent z całej puli, czyli 31,5 mln zł. Jej podział (podkreślmy: niezależnie od wszystkich innych przysługujących wypłat dla danego klubu) wygląda tak – 12,6 mln złotych dla mistrza, 9,45 mln dla wicemistrza i 6,3 mln złotych dla trzeciego klubu. Oj, warto się było wdrapać na podium! Premia dla czwartego pucharowicza – jeszcze jednej drużyny z ekstrakaklasy albo Arki Gdynia – to 3 mln 150 tys. złotych. Niby cztery razy mniejsza kwota niż dla mistrza, ale jak najbardziej imponująca. Dlatego ekstraklasowcy muszą zazdrościć tej szansy pierwszoligowcowi. Tego jeszcze nie grali, takiej kasy w pierwszej lidze jeszcze nie zarobił nikt i nigdy. Pomijam tutaj podobnie godną premię za zdobycie Pucharu Polski wypłacaną z PZPN, bo to osobna kwestia.
Więcej TUTAJ
***
"Hrosso: Passa mnie nie interesuje"
Na początku rundy wiosennej trener Michał Probierz podał się do dymisji. Jaka była reakcja szatni na tę decyzję?
W pierwszej chwili byliśmy w szoku. Po trzech dniach stało się jasne, że trener wróci. Nie rozmawialiśmy o tym wiele w szatni, nie chcieliśmy do tego wracać. Za wyniki pierwsi odpowiadają piłkarze, dopiero w drugiej kolejności trener i to u siebie szukaliśmy winy. Trener wrócił i to jest najważniejsze. Każdy w życiu potrzebuje chwili odpoczynku, by ułożyć sobie pewne rzeczy w głowie.
W Cracovii jest spora liczba obcokrajowców, w jakim języku zazwyczaj się porozumiewacie?
Przeważnie mówimy po polsku. Da się słyszeć też angielski, bo w tym języku mówi większość zawodników. Mój polski nie jest doskonały, ale go szlifuję. Uważam, że powinienem uczyć się języka kraju, w którym gram.
Więcej TUTAJ
***
"Rozłam w Górniku"
Szanse na kontynowanie współpracy Marcina Brosza i Artura Płatka są coraz bardziej nikłe. Ich pomysły na rozwój Górnika znacząco się rozjechały, a złe wyniki z ostatnich miesięcy tylko to uwypukliły. A to oznacza, że w klubie prawdopodobnie zostanie jeden z nich. W Zabrzu rozczarowanie sezonem czuć na każdym kroku, stąd zabrano się za rozliczenia.
Problem zrodził się, gdy ich wizje stawały się coraz bardziej odległe. Aż w końcu już nie można było znaleźć wspólnego punktu. Dziś trudno to posklejać i wyobrazić sobie współpracę obu panów w następnym sezonie. Żeby było jasne: nie zobaczymy w Broszu i Płatku zajadłych wrogów, którzy patrzeć na siebie nie mogą. Ale też na dłuższą metę ich dalsza kooperacja może nie mieć sensu, grozić jeszcze większym zmęczeniem obu stron, aż w końcu eskalacją nieporozumień.
Więcej TUTAJ
***
"Fantastyczna czwórka"
Na trzy kolejki przed końcem aż pięć zespołów ma szansę na zakończenie sezonu tuż za podium. Przed startem 28. serii spotkań czwarte miejsce, dość sensacyjnie, zajmuje Warta. Beniaminek z Poznania przed startem rozgrywek przez wielu był wskazywany jako główny kandydat do spadku i mało kto obstawiał, że Zieloni będą w stanie zająć miejsce w okolicach środka tabeli. W końcu nie dość, że klub nie należy do najbogatszych, to jeszcze cały sezon rozgrywa na wyjeździe, bo nawet mecze, w których występuje w roli gospodarza, odbywają się w Grodzisku Wielkopolskim, a nie w Poznaniu. Teoretycznie to nie miało prawa się udać.
Mimo tego ekipa Piotra Tworka stała się rewelacją ligi. Gdyby wziąć pod uwagę tylko spotkania rozgrywane w 2021 roku, Warta zajmowałaby drugie miejsce w ekstraklasie, tracąc do Legii ledwie cztery punkty. – Cieszymy się chwilą. Jesteśmy bardzo szczęśliwi i na pewno będziemy chcieli do końca sezonu grać jak najlepiej. Zostały trzy mecze i będziemy robić swoje – stwierdził szkoleniowiec Warty.
Więcej TUTAJ
***
"Nastroje już trochę lepsze"
Spotkanie z Górnikiem (2:0) było trzecim pod wodzą trenera Macieja Bartoszka. Zatrudniono go 13 kwietnia, po tym jak zwolniony z klubu został Radosław Sobolewski. Podpisał umowę obowiązującą do końca sezonu, przyszedł na sześć kolejek. Jego celem jest utrzymanie Nafciarzy w ekstraklasie. Wisła ma pięć punktów przewagi nad miejscem spadkowym, a do końca rozgrywek zostały trzy kolejki. Płocczanie mieli serię dziesięciu spotkań bez wygranej. W Zabrzu w końcu udało się ją przerwać.
– Trudno jednoznacznie i ostatecznie stwierdzić, czy kryzys jest już za nami. Widząc zawodników na co dzień, mogę powiedzieć, że jest zauważalny postęp. To zwycięstwo z Górnikiem mentalnie odblokowało piłkarzy – mówi nam trener Bartoszek. – Zespół był trochę zablokowany. Spory wpływ na to miała seria spotkań bez zwycięstwa. Odcisnęła piętno na drużynie. Chłopakom brakowało pewności siebie. Na szczęście widzę, że to wszystko jest już za nami – analizuje sytuację szkoleniowiec.
Więcej TUTAJ
***
"Najdłuższa przerwa Nalepy"
– To było niby tylko naderwanie mięśnia, ale jak widać, wyleczenie kontuzji mięśniowej wymaga czasu. Oczywiście można trochę przyśpieszyć cały proces, co zrobiliśmy, ale i tak już długo czekam. Mam nadzieję, że zdążę zagrać jeszcze w tym sezonie – mówi Nalepa, którego powrót stale się opóźnia. – Jest już coraz lepiej. Czy jestem gotowy na sto procent? Trudno stwierdzić, bo to zawsze trzeba zweryfikować na boisku podczas meczu – tłumaczy. To, czy zawodnik pojedzie z zespołem do Płocka na spotkanie z Wisłą, okaże się dzisiaj. W przeszłości miał różne kontuzje, ale nigdy nie musiał czekać równie długo na powrót do gry. – Być może właśnie ta myśl, że zaraz wrócę na boisko, mi pomogła. Na początku nie spodziewałem się, że wszystko będzie trwało tak długo. Żyłem nadzieją, że to już za chwilę i to mnie trzymało przy życiu, jednak rehabilitacja się przeciąga. Po czterech meczach przerwy przestałem liczyć, ile już nie gram – mówi obrońca.
Więcej TUTAJ
***
"Kafarski: Trenerem jestem cały czas, kierowcą bywam"
IZABELA KOPROWIAK: Gdzie pana zastałam? Mam wrażenie, jakby prowadził pan kampera.
TOMASZ KAFARSKI: I tak też na niego mówię. Wczoraj byłem w Anglii, aktualnie jestem w Luksemburgu, wkrótce będę w Niemczech.
Nietypowe w czasach pandemii.
Nietypowe jak na trenera.
Poproszę o konkrety. Czym obecnie się pan zajmuje?
Trzy i pół roku temu kupiłem dwa busy i założyłem firmę transportową, przewożącą towary na terenie Europy. Kierowcą przede wszystkim był mój syn, ale gdy w styczniu Filipowi urodziło się dziecko, zastąpiłem go. Wsiadłem za kółko, by sobie przypomnieć, jak to się robi. Znam tę profesję, bo kiedy nie miałem pracy trenerskiej, przez prawie pół roku jeździłem po Europie.
Skąd pomysł na takie zajęcie?
W gronie moich przyjaciół jest sporo osób, które zajmują się transportem. Prawie cztery lata temu przyjaciel z bratem namówili mnie, abym poszukał odskoczni od piłki. Nie planowałem tego, ale zostałem wtedy zwolniony z Górnika Łęczna i uznałem, że spróbuję. Nigdy się takich wyzwań nie bałem. Na początek uznałem, że sam ruszę w trasę, abym wiedział, jak trudne obowiązki czekają kierowców. Podróż rozpoczęła się w Pucku, skończyła pod Marsylią, to było ponad dwa tysiące kilometrów, jechałem od piątku do poniedziałku rana. Wtedy rozpoczęła się przygoda, która wymaga naprawdę sporo determinacji, kształtuje charakter. Fajnie jest jeździć, kiedy jest dobra pogoda, nie ma limitu czasu, ale nie zawsze tak jest. Pierwotny plan zakładał, że podróż pod Marsylię będzie jednorazowym sprawdzianem, okazało się, że z krótkimi zjazdami do domu jeździłem przez pięć miesięcy. Teraz też zmusiła mnie do tego sytuacja rodzinna. Poza tym wolę tak pracować niż siedzieć na kanapie i zastanawiać się nad tym, co się dzieje na rynku trenerskim.
Więcej TUTAJ
SPORT
"Pełnoletni znaczy odpowiedzialny"
Niecałe dwa tygodnie temu, 18 kwietnia, Jakub Bieroński stał się pełnoletni, choć już od dłuższego czasu możemy o nim mówić, że jest ekstraklasowcem pełną gębą. Przed 18. urodzinami miał na swoim koncie 12 meczów na najwyższym poziomie.
Dalecy jesteśmy od te-go, by surowo oceniać tak młodego zawodnika, choć pewnie on sam zdaje sobie sprawę, że nie zawsze było tak, jakby tego sobie życzył. Gdy po marcowej przerwie na potrzeby reprezentacji trener Robert Kasperczyk zmienił taktykę z 4-5-1 na 3-5-2, wydawało się, że Bieroński nie będzie miał zbyt wielu okazji do gry. Z tego powodu, że w dwóch pierwszych meczach po korekcie ustawienia szkoleniowiec „górali” zdecydował się na innego z młodzieżowców, Maksymiliana Sitka, którego wstawił do ataku obok Kamila Bilińskiego.
***
"Emocje się skończyły"
Tempo spotkania zdecydowanie spadło. Raków nie był w stanie zaskoczyć gospodarzy. Co gorsza, goście nie mogli nawet podejść pod bramkę Dziekońskiego. Defensywa Jagiellonii działała jak należy, choć pod sam koniec meczu mogła sama zabrać sobie punkt. Dośrodkowanie Frana Tudora trafiło na nogę Błażeja Augustyna. Obrońca Jagiellonii skierował je w kierunku własnej bramki. Świetną interwencją popisał się Dziekoński, który zatrzymał piłkę jedną ręką.
Raków poczuł w tym momencie swoją szansę. Podopieczni Marka Papszuna zaczęli coraz silniej nacierać na połowę Jagiellonii. W ostatniej minucie doliczonego czasu doskonałą okazję mieli częstochowianie. W akcji dwóch na dwóch zaatakowali Arak i Tudor (wcześniej doskonale interweniował Holec) – ten pierwszy jednak strzelił beznadziejnie, zamiast podać do idealnie ustawionego kolegi. W ten sposób Raków zakończył swoje nadzieje na mistrzowski tytuł, a Legia już oficjalnie sięgnęła po 15. tytuł najlepszej drużyny w Polsce.
Więcej TUTAJ
***
"Sytuacja się zmieniła"
Świadczą o tym występy. Od marca najdłuższy epizod to 29 minut w spotkaniu wyjazdowym z Lechem, a poza tym pomocnik wchodzi na końcówki. Jego rola jest więc niewielka, choć na przykład ostatnio w Lubinie były gracz Zagłębia Sosnowiec... mógł zdobyć zwycięską bramkę. Porównując obecny i poprzedni sezon różni-ca w występach wynosi niemal 2000 minut. Przepaść! Nic więc dziwnego, że po sezonie przyszłość 23-latka może być różna. W kontrakcie Sebastiana Milewskiego (na zdjęciu) jest co prawda opcja przedłużenia, ale jeśli spełnione zostaną minutowe limity. Jako że wiosną jego licznik mocno spowolnił, ów limit może nie zostać osiągnięty, co oznaczać będzie, że latem stanie się wolnym zawodnikiem. Z tego co słyszymy, spore zainteresowanie tym graczem wyraża Arka Gdynia, jeśli wywalczy awans do ekstraklasy. Ewentualnym negocjacjom może sprzyjać fakt, iż menedżerem piłkarza jest agencja Jarosława Kołakowskiego, którego syn jest właścicielem Arki. W Gdyni gra wielu zawodników reprezentowanych przez agencję KFM.
***
"Ukraińska blokada"
Dwa gole zaaplikował tyszanom - w poprzednim sezonie - Farid Ali. Przed rokiem, po zakończeniu rozgrywek, ukraiński pomocnik miał na koncie 9 goli, teraz jednak znacznie spuścił z tonu. W bieżących rozgrywkach w 24 meczach tylko trzy razy umieścił piłkę w bramce rywali, wszystkie na wyjazdach! Było to w potyczkach z Odrą Opole (2:0), Stomilem Olsztyn (1:0) i Resovią (2:1). Od tego ostatniego meczu, czyli od 12 grudnia ubiegłego roku, w ośmiu spotkaniach, w których wystąpił, nie zdołał zmusić bramkarzy przeciwników do kapitulacji. Kiedy Farid Ali cie-szył się ze zdobycia bramki na Stadionie Miejskim przy ulicy Harcerskiej? Nawet najbardziej zagorzali kibice GKS-u 1962 Jastrzębie mogą mieć problem z rozwiązaniem tej „zagadki”. Otóż Ali na własnym boisku ostatniego gola zdobył 7 marca 2020 roku w zwycięskim (3:2) meczu z Radomiakiem! Czy odblokuje się w dzisiejszym spotkaniu z GKS-em Tychy?
Więcej TUTAJ
***
"Szymura: Bez sentymentów"
Czym dla pana jest Jastrzębie-Zdrój?
- Tam się urodziłem i wychowałem. Tam stawiałem pierwsze piłkarskie kroki. Wprawdzie jako junior ruszyłem w Polskę, próbując znaleźć swoje miejsce w innych klubach, bo GKS Jastrzębie w tym czasie spadł do III, a później nawet do IV i klasy okręgowej, to wróciłem. Byliśmy wtedy w IV lidze i jako amatorzy zaczynaliśmy marsz w górę. Wtedy odzyskałem radość z gry w piłkę, a zdobywane awanse dawały ogromną satysfakcję. Najmilej jednak wspominam pucharową przygodę w rundzie jesiennej 2016 roku. Jako III-ligowiec dotarliśmy wtedy aż do ćwierćfinału, ale mnie najbardziej utkwił w pamięci mecz 1/8, bo zmierzyliśmy się w nim z Górnikiem Łęczna, który grał w ekstraklasie. Po mojej „główce” prowadziliśmy 1:0 i choć w końcówce graliśmy w jedenastu na dziesięciu, to w doliczonym czasie gry przeciwnicy wyrównali z rzutu karnego, po którym nastąpiła dogrywka. W niej całą drugą połowę graliśmy w jedenastu na dziewięciu, ale dopiero w rzutach karnych wywalczyliśmy awans. I choć mój strzał z „wapna” bramkarz Górnika obronił, to po ośmiu seriach wygraliśmy 7:6. Takich chwil się nie zapomina!
Jak podchodzi pan do czekającego meczu w „swoim” mieście?
- To będzie mój pierwszy mecz, w którym na jastrzębskim stadionie wystąpię w koszulce rywala. Pod tym względem będzie to więc na pewno niezwykłe dla mnie spotkanie, ale od początku tego sezonu moją drużyną jest GKS Tychy i jego wyniki są teraz dla mnie najważniejsze. Dlatego w tym tygodniu na początku najważniejsza była analiza naszego przegranego spotkania w Głogowie, gdzie pół godziny byliśmy drużyną dyktującą warunki gry, ale dwie czerwone kartki i bramka stracona po rzucie rożnym „zabiły” mecz i sprawiły, że wróciliśmy do domu niezadowoleni. Na poniedziałkowej odprawie podyskutowaliśmy więc na temat tego co się stało w spotkaniu z Chrobrym i było trochę ostrzej niż zwykle. Zamknęliśmy jednak ten rozdział, żeby już od wtorku skoncentrować się w pełni na następnym spotkaniu.
***
"Idzie nowe"
Nagelsmann to ledwie 33-letni szkoleniowiec, który w Bundeslidze (Hoffenheim i Lipsk) pracuje już od lutego 2016 roku. Nie było nigdy młodszego trenera zatrudnionego na stałe w najwyższej lidze niemieckiej (miał wtedy mniej więcej 28,5 lat), ale mimo tego nie będzie on najmłodszym w historii Bayernu. Na przełomie lat 1991/92 przez pół roku monachijczyków prowadził nieznacznie młodszy niż obecnie Nagelsmann, Duńczyk Soeren Lerby.
Szkoleniowców zmieniać będzie zresztą cała ligowa czołówka. Bayern to jedno, ale przecież kogoś nowego musi znaleźć także RB Lipsk. Nie najlepiej z dyrektorem sportowym dogaduje się w Wolfsburgu Oliver Glasner, którego kuszą inne kluby klauzulą odstępnego zapisaną w kontrakcie. Adi Huetter z Eintrachtu Frankfurt przejdzie do Borussii Moenchengladbach, skąd odejdzie Marco Ros „zgarnięty” przez Borussię Dortmund - niezadowoloną w pełni z pracy Edina Terzicia. W marcu po ponad dwóch latach w Leverkusen z Bayeru zwolniono Petera Bosza, którego do końca sezonu zastąpił Hannes Wolf, „wypożyczony” z niemieckiej reprezentacji U-18.
***
"Pierwszy z Afryki"
Był marzec 1991 roku. To wtedy do Polski przyleciał pierwszy gracz z Czarnego Kontynentu. Był to Noel „Chama” Sikhosana. Nie do końca wiedziano skąd faktycznie pochodził. Jedni mówili, że z RPA, bo stamtąd przyleciał. Inni, że z Zimbabwe, a jeszcze inni, że z Zambii. Żeby rozwiązać wszelkie wątpliwości wystarczyło jednak tylko sięgnąć po egzemplarz „Sportu” z tamtego czasu.
W wielkanocną sobotę 30 marca 1991 r. „Biała gwiazda” mierzyła się w ligowym starciu z Zagłębiem Sosnowiec. Wisła była wtedy w czubie ligowej tabeli, mając po 18 kolejkach 24 pkt, tyle samo, co prowadzący Górnik, GKS Katowice i późniejszy mistrz, Zagłębie Lubin. Sikhosana z miejsca „wskoczył” do pierwszego składu, co było sporą sensacją. – „Noel” Chama jest zawodnikiem szybkim, dobrze wyszkolonym technicznie. W sytuacji, kiedy posiadamy tylko jednego klasycznego napastnika – Tomka Dziubińskiego, Mateusz Jelonek ciągle dochodzi do formy, a Zbigniew Świątek nie robi postępów, widziałbym go właśnie jako drugiego napastnika. Byłaby to w dużym stopniu również atrakcja dla publiczności – mówił w „Sporcie” Adam Musiał, ówczesny trener Wisły, a wcześniej doskonały piłkarz, wielokrotny reprezentant Polski.