Robert Lewandowski w zeszłym roku był po prostu najlepszy. Nie miał sobie równych nie tylko wśród sportowców w Polsce, ale i nie znalazł się na świecie bardziej wartościowy piłkarz od niego. Indywidualnie oraz w piłce klubowej osiągnął już niemal wszystko. Do pełni szczęścia brakuje mu tylko jednego – sukcesu reprezentacyjnego. O ten jednak będzie trudno. Cholernie trudno.
Zdecydowanie bardziej wolę napastnika słabszego, ale takiego, który regularnie gra w klubie i strzela gole, niż lepszego, który wcale nie pojawia się na boisku. Dlatego właśnie uważam, że w obecnej sytuacji reprezentacji Polski bardziej by się przydał Karol Świderski albo nawet Kamil Wilczek niż Arkadiusz Milik.
To, że na koniec 2020 roku mamy komplet rozegranych spotkań w Ekstraklasie trzeba traktować jako sukces i powód do radości. Można się czasem wyśmiewać z poziomu naszej ligi, dostarcza nam ona wiele materiału do szydery, ale bez niej byłoby trudno psychicznie przetrwać te skomplikowane dwanaście miesięcy. Była wytchnieniem. Z reguły nie można się przy niej nudzić, przeważnie nas zaskakuje, choć... po rundzie jesiennej więcej rozstrzygnięć przyjąłem na chłodno niż ze zdziwieniem.
Z jednej strony, gdy ktoś po latach spojrzy sobie w tabelę grupy D Ligi Europy i spostrzeże, że Lech Poznań zdobył tylko trzy punkty, stracił czternaście goli i zajął w niej ostatnie miejsce, to powie, że była to kompletnie nieudana przygoda. Z drugiej strony jednak „Kolejorza” całościowo za postawę w Europie powinniśmy chwalić, bo to pierwsza polska drużyna od trzech sezonów, która dostarczyła nam radości w pucharach.
Klub nie płaci piłkarzom: nie ma sprawy, kiedyś zapłaci! Właściciel bluzga na lewo i prawo: nerwy! Inny płaci jednocześnie kilku trenerom: stać ich! I tak to nam się kręci, od porażki do porażki.
Urodziłem się na tyle wcześnie, by mieć okazję podziwiać kilka razy Diego w telewizji, ale na tyle późno, by załapać się już na zmierzch legendy. Nic nie szkodzi, bo legendy i mity bardzo często w największym stopniu rodzą się w naszej wyobraźni.
To były bardzo przykre dwa tygodnie z kadrą. Mecze z Ukrainą, Włochami i Holandią w mniejszym lub większym stopniu unaoczniły, że reprezentacji granie w piłkę idzie mocno średnio, za to zmęczyć oraz skłócić potrafi nas nie gorzej niż partie rządzące.
Od kiedy wyemitowany został film „Niekochani” miałem wrażenie, że jego tytuł niesłusznie został sprowadzony do ogółu. „Niekochany” bowiem jest tylko jeden – ten, który z Holandią zagra o posadę.
Wiele osób ze zdumieniem przeciera oczy, widząc tabele rozgrywek w Anglii, Włoszech, Hiszpanii czy nawet Polsce. Nie do końca rozumie, skąd tak duża liczba niespodzianek, tak zaskakujące wyniki, wahania formy drużyn. No hejże, chyba nie sądziliście, że piłka z koronawirusem w zestawie będzie identyczna jak wcześniej?
Szkoda mi Lecha. Jestem pełen podziwu dla tego, co wyprawia w Lidze Europy, ale w Ekstraklasie po ludzku mi go szkoda. Sytuacja w tabeli robi się już trudna, ma 11 punktów straty do lidera i 8 do trzeciego miejsca po prawie jednej trzeciej sezonu. Bardzo bym nie chciał, żeby "Kolejorz" skończył poza podium, bo to oznaczałoby, że nie warto w naszej lidze grać w piłkę.
Skoro w ostatnim czasie przeprowadziliśmy tyle reform Ekstraklasy – w większości durnych – to czemu by nie zastanowić się nad jeszcze jedną? A mianowicie nad przejściem na system wiosna-jesień.
Często zdarza mi się nie zgadzać ze Zbigniewem Bońkiem, ale muszę mu przyznać rację, że plan powrotu Ekstraklasy do gry w reżimie sanitarnym był bardzo dobry. Generalnie się sprawdza, dzięki niemu nawet przy około 20 tysiącach zakażonych dziennie można w teorii w miarę bezpiecznie grać. Można, jeśli przestrzegane są wymogi. Problem jednak w tym, że niektórzy podchodzą do tego reżimu dosyć olewczo.
Każdy mecz analizowany jest na tysiąc sposobów. Współcześni skauci, trenerzy, eksperci od przygotowania drużyn pod konkretnego rywala mają ogrom narzędzi niezwykle ułatwiających im pracę. Nie znaczy to jednak, że wszystkie z nich trzeba przyjmować bezkrytycznie.
Lukas Podolski bardzo chce pomóc Górnikowi Zabrze i może w nim zagra. Może nawet przed czterdziestką!
Ile można słuchać dyplomatycznych i kurtuazyjnych wypowiedzi piłkarzy o najbliższym przeciwniku czy o zainteresowaniu ich osobą innych klubów? Często dostajemy utarte frazesy, komunały i pustosłowia. Dlatego wypowiedź Tymoteusza Puchacza mi się podoba. Zwłaszcza że ma podstawy racjonalne.