Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Marta Sas/forbes.pl

Tomasz Ćwiąkała dla 2x45 (1/2): Piłkarze coraz mniej potrzebują normalnych mediów, zwłaszcza że te są coraz gorsze

Autor: rozmawiał Przemysław Michalak
2016-12-31 18:35:05

Tomasz Ćwiąkała w wieku zaledwie 27 lat może mieć poczucie, że jest na szczytach polskiego dziennikarstwa piłkarskiego. Był kluczową postacią dla Weszło, teraz jest jedną z głównych twarzy stacji Eleven. www.2x45.info w długim wywiadzie rozmawia z nim o wielu aspektach dziennikarskiej pracy, również jego kulisach i smaczkach. - Na Euro 2016 Portugalczycy byli w szoku jak łatwo można porozmawiać z polskimi reprezentantami. Od ręki załatwiłem im rozmowę z Thiago Cionkiem. U nich to absolutnie niemożliwe - mówi Ćwiąkała. Dziś część pierwsza, zapraszamy!

Przemysław Michalak (www.2x45.info): - Odszedłeś z Weszło, żeby mieć trochę więcej luzu, ale najwyraźniej miałeś go za dużo, bo szybko wróciłeś do pisania...
Tomasz Ćwiąkała (Eleven Sports):
- Generalnie jestem osobą, która nie lubi, gdy jest luźno. Był taki okres po odejściu z Weszło, kiedy mnie delikatnie nosiło. Pewnie ze 20 razy korciło, żeby napisać jakiś tekst. Budowa strony trwała dość długo. Zajmował się tym mój kolega, który miał też na głowie inne rzeczy. Podchodziłem do tego ze zrozumieniem i byłem cierpliwy. W Eleven jestem na wyłączność, to mój priorytet, nie pracuję dla nikogo innego, natomiast przez tyle lat na Weszło wyrobiłem sobie taki automatyzm, że oglądam mecz, tekst sam układa mi się w głowie i czasem samo napisanie komentarza zajmuje 10 minut. Widzę, że jakiemuś Polakowi idzie dobrze za granicą - na przykład Igorowi Lewczukowi - i od razu przypominają mi się jakieś rozmowy z nim, jego znajomymi i tak dalej. Masa osób pytała mnie, kiedy wracam do pisania, więc uznałem, że szkoda tego nie wykorzystać. Na razie ze stroną, jeśli chodzi o zasięgi, idzie bardzo dobrze.

- Czyli parę stówek w nią zainwestowałeś?
- Jak już się zdecydowałem, muszę zainwestować. Serwery kosztują, jak pojadę gdzieś na wywiad, to trzeba zapłacić za paliwo. Jeżeli będę chciał wyskoczyć do Białegostoku czy Gdańska nikt mi tego nie sfinansuje, działam we własnym zakresie i tylko wtedy, gdy mam czas po pracy w Eleven. W tym momencie na stronie nie zarabiam. Z ludźmi trzeba rozmawiać uczciwie i zawsze się tym kieruję. Jeżeli kiedyś zacznę mieć z tego zyski, postawię sprawę jasno: tu jest taka i taka reklama, dzięki niej będę miał możliwość gdzieś pojechać i więcej zrobić. Od razu uprzedzam - nie mam ambicji, żeby zakładać portal. W podobnym okolicznościach Krzysiek Stanowski założył Weszło. Brakowało mu pisania, uznał, że założy stronę piłkarską i resztę znamy. Ja nie planuję takiego przeobrażenia. Przestrzeń dla portali piłkarskich w Polsce jest zapełniona. Startowanie z czymś nowym nie ma sensu. Uważam, że dziennikarstwo coraz bardziej będzie szło w kierunku indywidualnym, czyli każdy będzie czytał głównie tych ludzi, których ceni. Widzę to również po sobie. Poza Weszło i 2x45 - bardzo cenię zwłaszcza wasze przeglądy informacyjne - w ciemno praktycznie nigdzie nie wchodzę. Nie mam takiej potrzeby. Są strony, na których już się po prostu gubię. Kilka lat temu jeszcze na nich bywałem, dziś nie jestem w stanie odnaleźć się w zalewie memów i galerii na klikanie. Pomińmy nazwy, nie chcę wyrabiać sobie wrogów. W każdym razie, w takich miejscach są też autorzy świetni. Dobrze się ich czyta, ale gdybym wszedł na stronę główną, nawet nie wiedziałbym, gdzie szukać ich tekstów. Czekam więc, aż oni coś wrzucą na Twittera i wtedy klikam. 

Załóżmy, że Stan zakłada stronę krzysztofstanowski.pl. Przy swoim zasięgu w mediach społecznościowych generowałby olbrzymią liczbę kliknięć. Może się mylę, ale ten schemat będzie się nasilał.

- Nie dodałeś otuchy tym, którzy myślą dziś o nowym portalu piłkarskim.
- Ktoś decydujący się na taki ruch musiałby być bardzo cierpliwy, rozwijać projekt przez wiele lat i włożyć w niego ogrom pracy. Nie wiem, czy gra byłaby warta świeczki. Rozmawiałem z paroma osobami naprawdę kumatymi, znającymi się na realiach internetowych. Ich zdaniem nie ma już sensu zakładanie tradycyjnych portali na jakikolwiek temat. Praktycznie w każdej branży luka jest wypełniona. Co innego indywidualne treści. Jeżeli ludzie cię cenią, będą cię czytali wszędzie. Grunt, żeby nie dostarczać im byle czego. Dlatego niczego sobie nie narzucam. Zdarza się, że dodaję trzy materiały w tygodniu, ale bywa, że lecimy do Barcelony komentować mecz i nie mam czasu zajmować się stroną, jest dłuższa cisza. Traktuję to na zupełnym luzie. Na razie odbiór jest pozytywny, ludziom się podoba. 

- Krótko mówiąc, zakładajmy dziś blogi, a nie portale?
- Nie wiem, czy słowo "blog" nie jest nadal odbierane jako coś bardzo amatorskiego. Student założył sobie bloga, który czyta 100 osób. Nie do końca tak to wygląda. Nie brakuje osób, które tworząc bloga byłyby w stanie rozkręcić to w coś większego. Ja też mam taki cel. Cały czas się zastanawiam, w jakim kierunku wszystko pójdzie. Ostatnio na Twitterze Piotr Żelazny z "Rzeczpospolitej" był załamany trendami w polskim dziennikarstwie, gdzie zabrnęliśmy, co ludzie klikają, co im się podoba. 

- Pił chyba do ciąży Anny Lewandowskiej.
- Między innymi. Ciekaw jestem, gdzie jest koniec tego, co oglądamy obecnie. "Kim w przyszłości będzie dziecko Lewandowskich?" - w domyśle, błagamy, kliknij. Klikasz, a tam nie ma żadnej informacji, żadnego konkretu w temacie. Nie dziwię się niektórym dziennikarzom, że łapią się za głowy, ale z drugiej strony nie jesteśmy na coś skazani. Weszło ma oczywiście bardzo luźny styl, to nie jest ciągła analiza statystyk i taktyki, jednak wartościowych treści piłkarskich w polskim internecie tam znajdziemy najwięcej. Takie są fakty, nie mówię tego, bo kiedyś tam pisałem i chłopaki są moimi kolegami. To przykład, że ambitne treści się bronią, że jest na nie zapotrzebowanie. Ciekawe, kiedy najwięksi wydawcy zorientują się, że zabrnęli w ślepy zaułek, że naciąganie na kliknięcia przestaje mieć sens. Jak rozmawiasz prywatnie z ludźmi, wszyscy narzekają, ale z drugiej strony, ktoś na to w końcu wchodzi. Ostatnio zaatakował mnie Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny "Super Expressu", że "niby inteligentni ludzie, a nie wiedzą, o co chodzi". Akurat nie miałem wtedy na myśli jego tytułu, za bardzo wziął to do siebie - tym bardziej, że w „SE” pracują świetni dziennikarze jak Piotrek Koźmiński czy pan Andrzej Kostyra. Później tłumaczył, że emocje najważniejsze i tak dalej. Jasne, piłka to emocje, dlatego w wywiadach nie rozmawiam z zawodnikami tylko o przesuwaniu formacji czy procencie udanych podań. Musi być wyważenie proporcji, ale nie można zepchnąć merytoryki na bok. Coraz częściej nie ma jej w ogóle. Są wyjątki, lecz ogół idzie w złym kierunku.

- Ogół polski czy światowy? Przeglądasz sporo zagranicznych mediów.
- Na stronie "Marki" też jest sporo śmieci, różne galerie i memy, ale merytorycznych treści znajdziesz bardzo dużo i wiesz, gdzie to sobie odsiać. Na "El Pais" takich pierdół nie ma wcale, abstrahując od wątków ideologicznych, polityką się nie zajmuję. W zasadzie każdy tekst stoi na wysokim poziomie. Powstało kilka dziennikarskich projektów niesamowicie ambitnych, gdzie znajdziesz ciekawe rozmowy z największymi gwiazdami, co nie jest łatwe. Wywiad z Ivanem Rakiticiem na 30 tys. znaków czy z Diego Simeone na jeszcze więcej. To wszystko się broni. Jeśli liczba osób oczekujących czegoś ambitniejszego jest coraz mniejsza, jest w tym również wina mediów, które mogłyby rozbudzać smak na wysoki poziom dziennikarstwa, edukować. Jeśli dzisiejsi nastolatkowie wychowują się główne na memach, trudno oczekiwać, żeby kiedyś chcieli czegoś lepszego. 

- Czyli nie kupujesz tłumaczenia wydawców, że oni tylko zaspokajają oczekiwania czytelników?
- Po części to rozumiem, ale z drugiej strony widziałem, jak się "rozchodziły" niektóre moje teksty z Weszło. Niektóre duże wywiady czy teksty miały rewelacyjne statystyki, mnóstwo osób podawało je dalej. Przykładowo wywiad z Grzegorzem Krychowiakiem zrobiony w Sewilli. Tam też było trochę żartów i luźnych wątków dotyczących np. mody, ale całość miała jednak ambitny charakter. Nigdy nie dam się przekonać, że ludzie chcą wyłącznie śmieci w internecie. Ktoś te oczekiwania rozbudza. Piłkarze chyba też zaczynają dostrzegać, w jakim kierunku to zmierza. Niektórzy dziennikarze widzą zagrożenie w rozmachu Łączy Nas Piłka, które niby monopolizuje dostęp do zawodników. Ale oni coraz częściej innych mediów nie potrzebują.

- Z czego wynika takie podejście wydawców? Idą na łatwiznę, czy chodzi o koszty, bo taniej i znacznie szybciej wkleić 10 memów niż pojechać po dobry wywiad lub reportaż?
- Pewnie jedno i drugie. Wiem mniej więcej, jak wygląda praca na kilku portalach. Są limity do wypełnienia, to jest najważniejsze. Dziennikarze nieraz narzekają, tyrasz od 8 do 16 jak w korporacji i nie widzisz w tym większego sensu, nie czujesz, że robisz cokolwiek wartościowego. Kreatywność w wielu miejscach jest kasowana, a szef jest niewolnikiem klików narzuconych z samej góry - dlatego też trudno mieć większe pretensje do samych dziennikarzy, po prostu wykonują zadania od pracodawcy. Na szczęście ja tego nie doświadczyłem. Weszło często się zarzucało, że robi coś dla klików. One oczywiście są ważne, ale nigdy nie słyszałem od Stana "Nie pisz o tym, bo to się nie kliknie", "Nie jedź do piłkarza Korony Kielce, bo ten wywiad się nie sprzeda". Zamiast lecieć do Cagliari na rozmowę z Bartoszem Salamonem, który mimo wszystko nie jest postacią wybitnie medialną, mógłbym w ciągu kilku dni - bo tyle zeszło - zrobić z 50 galerii czy tekstów o niczym. Może nie rozumiem trendów i nie nadążam, ale zawsze mogę się obronić, że widzę po liczbach świetną klikalność ambitnych materiałów. I że są takie osoby jak na przykład Paweł Wilkowicz, które w świecie memów znajdują swoje eksponowane miejsce i wiesz, że one nie nabiją cię w butelkę. Oby w przyszłości takich miejsc nie zaczęło brakować. Może kiedyś czytelnicy się masowo zbuntują? Ja ostatnio odlajkowałem na Facebooku ze sto stron, na których przejechałem się po fałszywym wstępie. Po prostu mnie oszukiwano, gdy widziałem tytuł: „Wielka zmiana w życiu Krychowiaka!”, klikałem, a tam informacja, że znalazł się w jakiejś antyjedenastce. Komedia.

- Nie masz wrażenia, że ta branża jest coraz trudniejsza? Niby dzięki internetowi łatwiej się pokazać, ale miejsc, gdzie można faktycznie utrzymać się z zajmowania piłką nie przybywa, a wręcz ubywa.
- Tak to wygląda, o czym przekonaliśmy się ostatnio przy redukcjach zatrudnienia w Agorze. Tych miejsc na pewno będzie mniej, ale inne coraz bardziej się rozkręcają, że znów wspomnę o Weszło. Takim miejscem jest też Łączy Nas Piłka. Niektórym może nie pasować, mi się bardzo podoba. Coraz więcej dziennikarzy tam trafia, najnowszy nabytek to Michał Zachodny. Kilka innych przykładów znajdziemy albo wkrótce powstaną takie projekty. To mogą być też na przykład klubowe kanały czy agencje pijarowe. Stety lub niestety chłopaki z Łączy Nas Piłka wykonują robotę pijarową, ale na znakomitym dziennikarskim poziomie. Trudno się dziwić, że coraz więcej ciekawych osób tam przechodzi. W zasadzie chodzi o nazwiska topowe w branży, bo tak postrzegam Wiśnię i Kubę Polkowskiego.

- Dziennikarze dziś mają już bardziej partnerską pozycję względem piłkarzy i trenerów niż jeszcze kilka lat temu. Twoim zdaniem największa w tym zasługa Weszło, czy to by się stało tak czy siak?
- Nie wiem, czy pojawienie się Weszło było dla tego procesu kluczowe, ale bardzo ważne na pewno. Tam przestano traktować piłkarzy jak święte krowy. Na początku bardzo często dostawałem jakieś odmowy, ktoś się obraził. Z czasem jednak ci zawodnicy przyzwyczaili się do krytyki. No bo w sumie dlaczego mieliby nie być krytykowani? Większość z nich reaguje na to chorobliwie, absolutnie nie potrafią tego zrozumieć. Takie jest jednak Weszło i czytelnicy chyba odnaleźli na tym portalu coś, czego szukali. Jeżeli ktoś się wyłożył, zawsze był ostro jechany. Inne miejsca z różnych względów nie mogłyby sobie na coś takiego pozwolić. Od wielu dziennikarzy z tysiąc razy słyszałem: - Ja u siebie nie mógłbym tak napisać. Sam ten fakt świadczy o tym, jak duży udział Weszło miało w tych zmianach, które są oczywiście zmianami na plus. Niektórzy uważają, że nie powinno wplatać się do tekstów języka rodem z baru, ale nie bądźmy hipokrytami. Nie zajmujemy się ekonomią, giełdą, szczytami ONZ czy polityką, a piłką nożną. To tylko sport, rozrywka, widowisko. Musi być miejsce na merytorykę, ale nawet ją można ubrać w rozrywkowe barwy. Miałem to szczęście, że pracowałem w miejscach, gdzie było to możliwe. W Eleven nie używamy tak luzackiego języka jak na Weszło, bo to jednak telewizja i są jakieś granice, ale też rozmawiamy dość luźno i myślę, że taka formuła widzów przekonuje.

- Mówisz, że piłkarze na początku odmawiali, później już rzadziej. Może zaczęli się bać, gdy zobaczyli, jaka jest pozycja Weszło?
- Na sto procent niejeden zgadzał się na wywiad z obawy przed rozjechaniem, gdyby odmówił. Dla piłkarzy był to pewien szok, bo Weszło przez pierwszych kilka lat nie wychodziło z taką inicjatywą, była jedynie szyderka i newsy. Niektórzy obrażali się o naprawdę kuriozalne rzeczy. Ktoś napisał żartobliwy tekst o prezentach świątecznych dla ligowców. No i było, że dla Bartłomieja Pawłowskiego plakat Szymona Pawłowskiego, a dla Wojciecha Pawłowskiego coś innego. Niedługo potem jechałem na Amber Cup i dzwonię do Bartka. Poznaliśmy się już wcześniej, a on nagle nie ukrywał szoku, że w ogóle się do niego odezwałem. - Po tym, co o mnie napisaliście?! Pytam: - Ale co napisaliśmy? - A nie widziałeś prezentów?! Nie skojarzyłem w pierwszym momencie. To był tekst, który czytasz, uśmiechniesz się i za parę minut o nim nie pamiętasz. Dopytuję: - Jakich prezentów? - Plakat Szymona Pawłowskiego! Wtedy lampka mi się zapaliła. - Jezu, i ty dlatego wywiadu nie udzielisz? Ręce mi opadły, choć to przenośnia, bo prowadziłem samochód.

Takich historii trochę było. Można zareagować zupełnie inaczej. Gdy jeszcze pisałem na Weszło, najmocniej od nas obrywał Sebastian Mila, który bardzo długo dostawał powołania do reprezentacji, mimo że w Lechii Gdańsk grał słabo lub siedział na ławce. Krytykowaliśmy to wiele razy, a jednak Sebastian nie miał z tym absolutnie żadnego problemu. Stuprocentowe zrozumienie. Podejrzewam, że niektórzy jego znajomi czy członkowie rodziny niejeden raz po takiej lekturze mieli nam za złe i radziliby Mili pójście w kontrę, bo jak to najpierw źle pisać, a potem chcieć pogadać. Minęło trochę czasu i Sebastian nie żalił się. Bardzo lubię takich ludzi. Rozumieją rolę mediów, znają specyfikę Weszło i wiedzą, że to nic osobistego. Jeżeli ktoś przez dłuższy czas gra słabo, nie zasługuje na powołanie - po prostu. I tak uważam, że świadomość piłkarzy w tym temacie poszła mocno do przodu w porównaniu do sytuacji sprzed paru lat. Często mam wrażenie, że są zwyczajnie bardziej inteligentni niż kiedyś.

- Zdarzyło się, że ktoś sam zadzwonił i przyznał, że niepotrzebnie się obrażał?
- Nie przypominam sobie. Rzadko się zdarza ktoś wyjątkowo zaciekły, z kim nie ma żadnego dialogu. Czasami ktoś mnie uprzedzał, żebym do kogoś nie dzwonił, bo wkurzył się na Weszło i jedzie po nas, a jak zadzwoniłem, to było sympatycznie. 

- Twoim zdaniem dziś wywiadów bardziej potrzebują dziennikarze czy piłkarze? Ci pierwsi przekonują, że to zawsze w interesie piłkarza, ale mam wrażenie, że gdyby Robert Lewandowski uznał, że robi sobie ciszę medialną, nie miałby żadnego problemu, za to media tak. 
- Zawodnik może dużo zyskać jeżeli udzieli mądrego wywiadu i wypadnie w nim jako osoba inteligentna, trzeźwo myśląca, z dystansem. To też rola dziennikarza, żeby piłkarz wiedział, że jak do niego zadzwonisz, to nie będziesz za wszelką cenę szukał sensacji, chwytliwego tytułu na klikalność, tylko chcesz fajnie pogadać o piłce i życiu. Inna sprawa, że dziś generalnie tradycyjnych mediów sportowcy potrzebują coraz mniej. Coraz częściej wystarczają im media społecznościowe, ich profile mają ogromny zasięg. Niedawno na przykład kilku znanych zawodników miało problemy podatkowe. Mocno oberwali, m.in. Pepe. Nie są to już czasy, że Pepe dzwoni do dziennikarza, bo koniecznie musi udzielić wywiadu i się wytłumaczyć. Teraz wrzuca komunikat na Instagrama, wyłącza telefon i tyle. To jest jakieś zagrożenie plus jeszcze media klubowe.

Ostatnio miałem sporo do czynienia z Portugalczykami. Oni przecierali oczy ze zdumienia widząc jak jest w Polsce. Podczas Euro 2016 siedziałem z nimi w bazie w La Baule i gadaliśmy o wywiadach. Mówię im, że zaraz idę do hotelu, bo umówiłem się na rozmowę z Kamilem Grosickim. Nie dowierzali. - O, właśnie oddzwania - mówię. - Tak normalnie, bezpośrednio do ciebie? - nadal nie wierzą. - Tak, bez problemu - potwierdzam. - To wy tak normalnie kontaktujecie się z piłkarzami? To może my też byśmy coś zrobili - postanowili skorzystać. Załatwiłem im numer do Thiago Cionka, ten odpisał po minucie. Pojechali do niego, miło ich przyjął, wypili kawę, pogadali. - U was jest zupełnie inny świat - zachwycali się później. Portugalski przykład to pewna skrajność, bo przykładowo Hiszpania i Włochy aż tak nie funkcjonują. Benfica ma swoją telewizję i nie zrobisz wywiadu z jej piłkarzem. Po prostu nie ma szans, chyba że ktoś z Benfiki dostanie nagrodę dla zawodnika roku, to wtedy wyjątkowo wypada coś powiedzieć. Poza tym - zapomnij. Ci znajomi opowiadali, że nawet jeśli piłkarz Benfiki jedzie na zgrupowanie swojej reprezentacji i chcesz go złapać na lotnisku, na 90 procent i tak odmówi. Gdy zrobiłem rozmowę z Pawłem Dawidowiczem już po transferze do Lizbony i poszła ona do dziennika "Record", dla nich był to skarb. Mówili mi, że to absolutny wyjątek, że to dla nich priorytet, żeby ten wywiad się ukazał. A z naszej perspektywy, co to za problem? 

- Skąd ta skrajność u Portugalczyków? Południowcy kojarzą się raczej ze swobodniejszym podejściem do wielu spraw.
- Z tego, że piłkarze chcą mieć spokój i mają wszystko gdzieś. A że kluby im to umożliwiają, chętnie korzystają. Czasem powiedzą coś dla klubowej telewizji. Zbliża się Boże Narodzenie, pięciu stanie przed kamerą, opowie o świętach u siebie i na tym koniec. Wszyscy kibice Benfiki to obejrzą, statystyki pokażą pół miliona wyświetleń, każdy zadowolony. Więcej nie potrzebują. W Hiszpanii aż tak źle nie jest. Ci topowi dziennikarze z kilkuset tysiącami followersów na Twitterze nie mają żadnych problemów w kontaktach z piłkarzami. Kluby to respektują, bo wiedzą, że to zbyt mocne osobowości. Wytworzyła się dość jasno widoczna hierarchia. Inna sprawa, że hiszpańskie media są mocno sterowane przez kluby. Widzimy to po dziennikach "Marca", "AS" czy tytułach katalońskich. Jeżeli przygotowuję się do meczu Realu Madryt, nie czytam o nim niczego z mediów katalońskich, bo to nie ma sensu. I na odwrót. Klubom zależy na przekazie w prasie, Hiszpanie nadal gremialnie kupują gazety w kioskach i idą z nimi do kawiarni. Taka kultura. W Portugalii trochę to już zanika, poziom mediów spada przez brak dostępu do zawodników. W Polsce raczej takich problemów nigdy mieć nie będziemy, bo nigdy nie będziemy na takim poziomie piłkarskim - to raz, a dwa - mamy zupełnie inną mentalność. Moim zdaniem dużo bardziej otwartą niż Portugalczycy.

- W Hiszpanii dziennikarze nawet nie kryją się z sympatiami klubowymi. W Polsce też są one dość wyraźne, ale próbuje się udawać zupełnie bezstronnych, mimo że większość mediów stacjonuje w Warszawie i najbardziej skupia się na Legii. Nie brakuje prześmiewczych komentarzy, że jak Pogoń Szczecin wygrywa z Wisłą Kraków, to "ogólnopolscy" dziennikarze się pochowali, ale jak gra Legia, to Twitter huczy. Słusznie?
- Huczy, bo Legia jak na warunki polskie jest wielkim klubem. W Hiszpanii też huczy głównie wtedy, gdy grają Real i Barcelona. U nas tak jest z Legią i Lechem, nie ma się co na to obrażać. Cały czas słyszę o sobie "dziennikarz z Warszawy". Ja nie jestem z Warszawy, przyjechałem do niej, bo daje dużo większe możliwości rozwojowe i to wszystko. Nigdy nie byłem kibicem Legii, a zarzucano mi to z 10 tysięcy razy. W Ekstraklasie kibicowsko chodziłem tylko na Wisłę Kraków, ale to też głównie dlatego, że akurat wtedy studiowałem w Krakowie. Kiedy wrzuciłem jakiś tweet na Jakuba Meresińskiego, siedli na mnie kibice Wisły, setki wyzwisk. Później, gdy już każdy znał prawdę o Meresińskim, te osoby jakoś się pochowały. Kiedy Wisła ogłosiła tę akcję croundfoundingową, zadzwoniłem do Marcelo, przedstawiłem sytuację z finansami i zachęciłem go, żeby wziął w tym udział. Mówiłem mu, że będzie mecz sparingowy, ale że gra w Hannoverze - bo to jeszcze ten okres - pewnie nie przyjedzie, więc może nagramy filmik promocyjny.  A on przyjechał! Nie kibicuję Wiśle, ale jeśli czytam, że jestem anty-Wisła i życzę jej upadku, bo mieszkam w Warszawie, chce mi się śmiać.

To samo dzieje się podczas komentowania meczów Realu i Barcelony. O sprzyjanie jednym i drugim jestem oskarżany praktycznie po każdej transmisji. Przestałem to zupełnie analizować. Nie kibicuję ani Realowi, ani Barcelonie, jest mi kompletnie obojętne, kto zdobędzie mistrzostwo Hiszpanii. Emocjonuję się tym, ale na zasadzie zainteresowania całą ligą i obserwowania wielkiej piłki. Mało tego - jeśli faworyci się potykają, a tak dzieje się w tym sezonie, to liga jest ciekawsza.

- Klubowi fanatycy to chyba najgorsi partnerzy do rozmów. Każdą krytyczną uwagę o ich klubie traktują jako atak, spisek, szukają drugiego dna, ukrytych intencji, na pewno ktoś za tym stoi, zapłacił i tak dalej. Nie przekonasz.
- Powiedzieliśmy z Patrykiem Mirosławskim, że James Rodriguez gra bardzo słabo. Rozczarowuje, huczą o tym w Kolumbii, cała Hiszpania dyskutuje, co Real powinien z nim zrobić. Na antenie stwierdziłem, że James to jedno z największych rozczarowań tego sezonu i w zasadzie od razu masz lawinę w interakcjach na Twitterze. Morze hejtu. Ci kibice nie widzą, że praktycznie na każdej konferencji dziennikarze pytają Zinedine'a Zidane'a, jak zamierza rozwiązać ten problem. To samo po uwagach Patryka o ryzykownej grze nogami Marca-Andre ter Stegena od kibiców Barcelony. I nie ma znaczenia, że wcześniej zachwycaliśmy się grą Gerarda Pique. A zresztą, skoro się zachwycaliśmy, to jesteśmy przeciwko Sergio Ramosowi. Błędne koło, przyzwyczaiłem się. Na swój sposób uważam to za coś pozytywnego, bo piłka musi wzbudzać emocje, nawet jeśli są skrajne. W sumie nawet to lubię.

Na polskim gruncie to samo jest z Legią i Lechem. Na Weszło doskonale współpracowało mi się z "Kolejorzem", z wielką przyjemnością jeździłem na wywiady do Poznania. Najwięcej piłkarzy obrażało się na mnie w Legii, to z nimi były problemy. Akcje z Ondrejem Dudą już znamy, wcześniej coś z Michałem Kucharczykiem. Niektórzy najpierw się obrazili, potem im przeszło. Sporo tego.



- Nie masz wrażenia, że Weszło w pewnym momencie stało się zakładnikiem swojego stylu? Oczekiwano, że codziennie rozwałkujecie kogoś nowego i chwilami trochę na siłę trzeba było niektóre sprawy wyolbrzymiać.
- Z perspektywy czasu wiele tekstów było niepotrzebnych, ale tak chyba powie każdy dziennikarz na każdym portalu. Czy tematy były wałkowane na siłę? Uważam, że takie sprawy jak na przykład legendarna "klata" Marcina Kamińskiego są całkiem istotne i można nimi potem jeszcze trochę grać, rozmawiając z jakimś specjalistą od przygotowania fizycznego, z dietetykiem i tak dalej. Legia gra w Lidze Mistrzów, więc to normalne, że na ten temat pojawi się 15 tekstów. Nie widzę tu nic dziwnego, to ludzi po prostu interesuje. 

- Chodzi mi bardziej o jakieś dwa zdania, czasem wyjęte z kontekstu, które rozdmuchiwano do tekstu sporych rozmiarów, a w gruncie rzeczy nie było potrzeby. Przykładowo pamiętam jak Kazimierz Moskal dość niewinnie ponarzekał na powroty piłkarzy ze zgrupowań reprezentacji, za co ostro dostał od was po łapach.
- Prawdę mówiąc akurat tej sytuacji nie pamiętam. Sądzę, że ja sam znalazłbym kilkanaście takich tekstów pisanych pod wpływem chwili, których dziś bym nie puścił. Na teraz nie przypominam sobie jakiegoś konkretnego, a tylko tak moglibyśmy to głębiej analizować. Najłatwiej rozpędzić się, gdy piszesz relację zaraz po meczu. Później jak to sobie na spokojnie wyważysz, okazuje się, że albo kogoś za bardzo skrytykowałeś, albo za bardzo pochwaliłeś. Ja nie zgadzałem się z każdym tekstem, który na Weszło wyszedł spod innego pióra. Sądzę, że Stan powiedziałby podobnie. On też przyznaje, że dziś niektórych rzeczy by nie opublikował. Nie ma jednak tekstu, którego bym jakoś wyjątkowo żałował czy się go wstydził.

- Nieraz podkreślałeś, że wolisz unikać publicystyki. Zmienisz kiedyś podejście?
- W sumie już trochę zmieniłem. Na mojej stronie parę felietonów zdążyłem napisać. Zawsze śmieszyło mnie jednak, że ktoś wchodzi do dziennikarstwa i na starcie zaczyna wszystko komentować. Trzeba najpierw parę meczów zobaczyć, parę osób poznać, zrobić trochę wywiadów. Piłka od środka bywa znacznie mniej czarno-biała niż może sądzić ktoś niewtajemniczony. Przez dłuższy czas uważałem, że felietony to nie moja działka, bo kogo może interesować moje zdanie, a zresztą to zdanie i tak nic nie wniesie. Dziś sądzę, że przez tych kilka lat coś tam przeżyłem i mam już coś do powiedzenia. Nie na wszystkie tematy, ale jeśli mam, to już się nie waham. Nie ukrywam, że jeśli chodzi o dziennikarstwo pisane nadal najlepiej wypadam w wywiadach. Potrafię złapać kontakt z rozmówcą, tu czuję się najpewniej. Felietonów jednak przestałem unikać. Idą takie czasy, że trzeba starać się być dobrym we wszystkim. Dziennikarz, który dobrze zrobi tylko wywiad lub potrafi jedynie pisać felietony, to już trochę za mało. Dziś w miarę możliwości mile widziane jest też umiejętne "sprzedanie się" w radiu czy telewizji, dodzwonienie się, stworzenie reportażu. Wtedy masz większe szanse na dobrą pracę. Może się okazać, że lepiej zatrudnić ciebie na korzystnych warunkach niż osobno pięć osób, każdą do czegoś innego. Zaczynałem głównie od wywiadów z Latynosami, później coraz bardziej to urozmaicałem. Następnie różne wyjazdy i tak dalej.

- Powiedziałeś kiedyś, że u wielu młodych adeptów dziennikarstwa pracowitość i ambicja są towarami deficytowymi. Zaskakujące, wydawałoby się, że to przecież podstawa w każdej branży.
- Miałem do czynienia z wieloma osobami, które były pracowite przez dwa tygodnie, a później narzekały, że branża jest słaba. Ona rzeczywiście taka jest, mało kto się z tego utrzyma, ale ja nigdy nie szukałem wymówek, tylko brałem się ostro do roboty, uczyłem się nowych rzeczy. Jeżeli nie będziesz od samego początku nastawiony na zapieprzanie, przepadniesz bez względu na skalę talentu. Mnie ta praca zawsze sprawiała przyjemność, tym bardziej więc tego nie unikałem. Chyba każdy, z kim miałem styczność, niczego mi tu nie zarzuci. Po rozstaniu z Weszło nie śpię więcej, tylko ciągle coś robię. Nie chodzi jedynie o stronę. Zapisałem się ostatnio na język włoski, żeby iść do przodu, mimo że na teraz włoski mi się nie przyda. Idę też na Legia - Sporting coś zrobić, pogadać, wystąpić w portugalskiej telewizji, mimo że w Eleven nie mamy Ligi Mistrzów i teoretycznie mnie to nie dotyczy. Wolę jednak taką formułę niż oglądanie meczu przed telewizorem w barze. W tej branży non stop musisz coś udowadniać. Wypadniesz na pół roku, to już cię nie ma. Popatrz na Krzyśka Stanowskiego. Praktycznie cały czas jest na topie. Codziennie robi coś takiego, że o nim słychać, nawet jeśli wielu ocenia to negatywnie. Musisz być ciągle na świeczniku, inaczej spadasz. A żeby być na świeczniku, musisz pracować. 

- Nigdy nie ukrywałeś, że twoim największym atutem są języki obce i gdyby nie one, nie byłbyś w dziennikarskiej ekstraklasie.
- Od języków zaczynałem, one otworzyły mi wiele drzwi, ale z czasem nabierasz doświadczenia. Bardzo dużo nauczyłem się po drodze, już bez względu na języki. Bez fałszywej skromności uważam, że wywiady są moją mocną stroną. Co do samego warsztatu pisarskiego i tego, że opierając się tylko na nim nie byłbym tak wysoko, też trochę zmieniłem zdanie. Wydaje mi się, że to co publikowałem będąc w Brazylii podczas mundialu w 2014 roku było całkiem dobre. Na początku byłem przerażony tym zadaniem. Podczas Euro 2016 specyfika pracy była inna, zajmowałem się głównie reprezentacją Polski. Wcześniej chyba po prostu bałem się ambitniejszych rzeczy poza wywiadami i nawet jeśli miałem okazję, to wolałem z kimś porozmawiać. Okazało się, że to nie takie straszne. Nadal nie uważam, żebym do tych rzeczy był wybitnie utalentowany, ale wyrobiłem się, rodzą się pewne automatyzmy. Oglądasz mecz i już widzisz jego opis. Albo idę sobie pobiegać na godzinę z muzyką w słuchawkach, nagle coś wpadnie do głowy i po powrocie do domu praktycznie mam gotowy tekst. Siadam, pyk, 10 minut i jest. Kiedyś strasznie czymś takim imponował mi Stan. Momentalnie wpadł na pomysł, wyciągał komputer i zaraz miałeś na stronie dobry tekst, nic na odwal się. Wtedy nie mogłem tego zrozumieć, dopiero potem przekonałem się, że człowiek pod presją czasu i różnych innych okoliczności uczy się pracować dużo szybciej.  

                                                                                                                                   rozmawiał Przemysław Michalak

***

Tomasz Ćwiąkała dla 2x45 (2/2): Na Twitterze wyciszyłem już ponad pół tysiąca osób. To lepsze niż blokowanie


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się