Autor zdjęcia: Adam Starszynski / PressFocus
Brak awansu do pucharów=brak dodatkowej kasy. Jak może zmienić się sposób funkcjonowania Legii Warszawa?
Miał być awans, wraz z nim miliony monet na klubowym koncie i wielki rozwój Michała Karbownika, który skończyć się miał rekordowym transferem w Ekstraklasie. Kompromitacja z Karabachem poskutkowała tym, że budżet Legii Warszawa znowu zawisnął na włosku. Jak cienkim? Świadczy o nim cena za największy talent mistrzów Polski. Jak jednak może zmienić się zespół Czesława Michniewicza na przestrzeni najbliższych miesięcy?
Jest taka przypowieść Salomonowa: „Przed upadkiem idzie pycha; a przed ruiną wyniosłość ducha”. Przypomina nam się ona za każdym razem, jak porównujemy sobie Legię Warszawa Dariusza Mioduskiego do tej Bogusława Leśnodorskiego. Mamy nadzieje, że obecny prezes się nie obrazi, w końcu wówczas on również był w klubie, ale to ten drugi pociągał w niej za wszystkie sznurki. Pan Darek był wtedy raczej od błyszczenia grzywą w loży właścicielskiej.
Można mieć sporo zarzutów do Leśnodorskiego o sposób zarządzania klubem, o to jak konstruował budżet, jak na tej podstawie budował drużynę. Za Leśnodorskim szły jednak sukcesy: awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, wzrost budżetu z 80 milinów złotych do 300, ciekawi zawodnicy w drużynie i dominacja na krajowym podwórku.
MECZE LEGII MOŻESZ OBSTAWIAĆ W BETSSON! ZAREJESTRUJ SIĘ I SPRAWDŹ OFERTĘ!
Mioduski w 2017 roku w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” miał do niego jednak ogromny zarzut: „W budżecie na ten rok nie widziałem zwiększonych inwestycji na infrastrukturę. Struktura kosztów tak urosła, że jeśli nie awansujemy w przyszłym sezonie do fazy grupowej Ligi Mistrzów, to możemy mieć poważny problem finansowy”.
I dalej: „Numerem jeden zawsze będzie wygrywanie i tu nie ma między nami sporu. Ale akademia na tej liście jest numerem dwa, bo to dla mnie przede wszystkim kwestia naszego DNA. Obawiam się, że dla Bogusia nie ma numeru dwa. Dla niego ważne jest tu i teraz. Wszystko koncentrowało się na pierwszym punkcie. Wystarczy jednak rzut oka na rynek i widać, że konkurowanie transferami jest dla nas drogą donikąd. Nie jesteśmy w stanie rywalizować z klubami, które dostają gigantyczne pieniądze z tytułu praw telewizyjnych. Musimy więc też wychowywać zawodników”.
Znamienny jest przede wszystkim ten pierwszy fragment. Mioduski narzekał na to, że struktura kosztów urosła do tego stopnia, że stabilizacja budżetu jest uzależniona od awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Czy dzisiaj Legia nie jest w podobnej sytuacji, że po odpadnięciu z Ligi Europy musi ratować się transferami?
Ostatnio ciekawie w tym kontekście wypowiadał się dyrektor sportowy klubu, Radosław Kucharski w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”:
„Co dla Legii oznacza brak gry w europejskich pucharach?
Kilkadziesiąt milionów złotych mniej. Ale nie jestem dyrektorem finansowym, patrzyłem na puchary pod kątem możliwości rozwoju klubu, sprowadzaniem lepszych piłkarzy. W ostatnim roku zrobiliśmy kilka kroków do przodu – mam na myśli ośrodek w Książenicach. Nie gramy w pucharach, więc zmieni się sposób funkcjonowania zespołu. Michała Karbownika sprzedaliśmy poniżej wartości. Za chwilę będzie wart dużo więcej, ale do końca okna zostały trzy dni, upadły negocjacje z Parmą i trzeba było zareagować inaczej. Nie stanęliśmy nad finansową przepaścią, tylko rozwijamy się wolniej i trzeba będzie sprzedawać, ale transfery są wpisane w budżet. Konsekwencją awansu do grupy byłby transfer młodego obcokrajowca, do tematu wrócę zimą”.
Niby klub nie stanął nad finansową przepaścią, ale trzeba będzie sprzedawać. I to pomimo 7 milionów zysku (przy 71 milionach straty w dwóch ostatnich latach, do tego dochodzą zobowiązania długoterminowe - więcej o tym TUTAJ) za poprzedni rok i pieniędzy za Karbownika, którego sprzedano poniżej zysku. W sytuacji, kiedy rezygnuje się z Domagoja Antolicia, mimo że miał on już dogadany nowy – według „Przeglądu Sportowego” wcale nie jakiś bardziej komfortowy – kontrakt. W momencie, kiedy otwarcie mówi się o tym, iż ze zdecydowaną większością piłkarzy, którym latem kończą się umowy, klub się pożegna i w ich miejsce przyjdą młodzi gracze z akademii.
Kiedy najczęściej dochodzi do takich ruchów? W takich momentach zapalnych gdy w dupce już się pali i trzeba ratować skórę.
W tym momencie zastanawiające są dwie kwestie. Pierwsza to nazwiska pozostałych graczy, którzy mogą odejść z Legii za konkretne pieniądze. „Przegląd Sportowy” podaje nazwiska Bartosza Slisza i Waleriana Gwilii, którymi już latem poważnie interesowały się inne kluby. Jeśli rzeczywiście doszłoby do odejścia tej dwójki i Antolicia, to mistrz Polski miałby niezłą wyrwę w środku pola.
Druga rzecz to zmiana funkcjonowania zespołu, do jakiej ma dojść przy Łazienkowskiej. Jeśli z drużyny mogą odejść Boruc, Remy, Lewczuk, Mosór, Astiz, Rocha, Vesović, Gwilia, Cholewiak, Wszołek, Kante, Stolarski czy Sanogo, to po dodaniu jeszcze opisanej wyżej trójki mamy rewolucję. Kolejna kwestia to motywacja tych graczy do gry o mistrzostwo Polski. Skoro dzisiaj powiedziano otwarcie, że większość z nich odejście z Legii, a przecież z części z nich Czesław Michniewicz będzie korzystał, to jak odbije się to na wyniki zespołu?
Struktura kontraktow w Legii wyglada dramatycznie. Tylko w 20/21 umowy koncza sie 47% zawodnikow. W 21/22 kolejnym 34% (lacznie 81% obecnej kadry)w tym wszystkim mlodym. 2023-2024 komedia. Wizji w tym nie ma (doslownie kilku graczy ma opcje +rok).Do ogolu nie wliczalem 3 z prawej pic.twitter.com/SLcmoYJsxc
— Michał Rączka (@majkel1999) October 6, 2020
Z tyłu głowy mamy przypadek Lecha z sezonu 2018/19. Tam na kilka tygodni przed finiszem sezonu powiedziano, że dojdzie do pożegnani spore części piłkarzy i co z tego wyszło? Najgorszy sezon Kolejorza w ostatnich 10 latach.
Z drugiej strony zastanawiamy się, czy może Legia nie chce pójść drogą Lecha, oczyścić się i zrobić tzw. nowy start? Pytanie, czy posiada aż tylu utalentowanych graczy na poziomie Ekstraklasy, żeby nie odbiło się to na wynikach zespołu?