Autor zdjęcia: piast-gliwice.eu
Terminarz nie jest z gumy, piłkarze nie są nietykalni. Jak długo jeszcze pociągniemy?
Sześć na szesnaście. A to może nie wszystko. Tyle meczów 1/16 finału Pucharu Polski odwołano z powodu przypadków zakażenia koronawirusem, które pojawiają się u piłkarzy i członków sztabu jak grzyby po deszczu. Ile czasu jeszcze wytrzymamy bez zawieszenia?
Od 15 października (czyli zaledwie dwóch tygodni) odwołano już 20 meczów na poziomie centralnym w Polsce. Głównie są to spotkania Fortuna I Ligi, w której nawet jeden przypadek koronawirusa staje się argumentem przeciwko graniu – tak było w Widzewie Łódź i Chrobrym Głogów. W ubiegłej kolejce odbyły się tylko dwa spotkania. Górnik Łęczna pokonał Miedź Legnicę, a GKS Tychy wygrał 3:1 z GKS-em Jastrzębie. Reszta? Jeden po drugim odwoływana lub jak kto woli, przekładana.
Całe szczęście, że tak rygorystyczny reżim nie panuje w Ekstraklasie, bo nie wiemy, czy w takim wypadku nie zatrzymalibyśmy się gdzieś w granicach 6. kolejki. Zakażenia tam to w zasadzie codzienność, testy są przeprowadzane regularnie, tyle że wiadomo – brak meczów w Ekstraklasie to znacznie większy cios dla sponsorów danych klubów oraz dostawcy transmisji, który za prawa zapłacił grube miliony złotych. Zaplecze znacznie skrupulatniej przestrzega sanitarnych obostrzeń, co nie znaczy jednak, że taki stan może trwać wieczność i wszyscy będą skakać z radości. U Fortuny i Polsatu uśmiechu na twarzy raczej nie znajdziemy, bo według naszych informacji sprzed kilku dni (możecie o tym przeczytać TUTAJ) ich cierpliwość powoli dobiega końca. Co zrozumiałe, bo jeśli kluby częściej nie grają niż grają (a doświadczenie z góry pokazuje, że mimo wszystko jest to możliwe), to naturalne, że ktoś na tym traci. A pokrzywdzone nie są tylko kluby.
PIŁKA CIĄGLE W GRZE, WIĘC MECZE EKSTRAKLASY I PUCHARU POLSKI MOŻECIE WCIĄŻ OBSTAWIAĆ W BETSSON
Ostatni mecz Ekstraklasy (nie licząc spotkania Zagłębia z Podbeskidziem, które miało się odbyć 6 listopada) został odwołany 4 października. Warta Poznań miała grać z Legią, ale w dzień planowanego spotkania okazało się, że u czterech piłkarzy poznaniaków wykryto pozytywne wyniki, a trzech innych w dniu meczu wykazywało objawy. Nie było wówczas sensu ryzykować – wirus okazał się sprytniejszy, ale strategia walki przez kolejne kilka tygodni się zmieniła. Na przykład Cracovia w minionej kolejce zmagała się z sześcioma zakażeniami, ale mimo to do Poznania pojechała.
Tylko pytanie brzmi: gdzie jest sufit? Wytyczne UEFA mówią o tym, że klub musi mieć do dyspozycji 13 piłkarzy, żeby mecz mógł dojść do skutku, ale nie trudno sobie wyobrazić sytuację, w której dwóch rezerwowych na ławce to zbyt duże ryzyko. Wczoraj, według ustaleń Onetu, wykryto 10 przypadków w drużynie Piasta, a trzech pozostałych zawodników dalej nie ma zgody na wznowienie treningów, więc co zrobił klub? Poprosił o przełożenie zarówno meczu ze Stalą Mielec w Pucharze Polski, jak i z Górnikiem w Ekstraklasie.
Tyle samo nowych przypadków zanotowała trzy dni temu Wisła Płock. Mimo to nie chce odwoływać poniedziałkowego meczu Pucharu Polski.
– Jeżeli w niedzielę okaże się, że wszyscy pozostali zawodnicy są zdrowi, to będziemy chcieli zagrać w poniedziałkowym meczu Pucharu Polski z Pogonią. Nie chcemy sobie robić zaległości. Szczególnie, że terminów pozostaje coraz mniej. Wiemy, jakie są wytyczne UEFA i PZPN co do liczby wymaganych zdrowych piłkarzy. Nie chcemy kombinować i prosić sanepid o kwarantannę dla całego klubu. Jeżeli tylko będziemy mieli możliwości personalne, to chcemy normalnie grać. Na razie zdrowi gracze nie zgłaszają żadnych niepokojących objawów – powiedział „Przeglądowi Sportowemu” prezes Wisły Tomasz Marzec.
Zastanawiamy się ile to jeszcze będzie trwać? Tendencja zachorowań w kraju nie daje nadziei na poprawę, a wszechobecne protesty z powodu wyroku Trybunału Konstytucyjnego tylko potęgują niepokój, który zapewne za mniej więcej tydzień przerodzi się w jeszcze większe liczby w porannych raportach Ministerstwa Zdrowia. Wtedy trzeba będzie usiąść i zastanowić się, co zrobić kalendarzem, a może nawet z kontynuacją rozgrywek.
Terminarz nie jest z gumy, nie da się teraz masowo odwoływać meczów, by potem przez kilka miesięcy grać co trzy dni. Skoro już w tak poważnej sytuacji, w jakiej znajdują się Nafciarze, wyrażana jest chęć gry, a jednym z argumentów staje się coraz mniej terminów, to trzeba brać poprawkę na to, że w pewnym momencie nie pozostanie nic innego niż powiedzenie: „stop”. Tym bardziej, że Ekstraklasa posuwa się już do przekładania spotkań na okres przerwy reprezentacyjnej, kiedy nie wszyscy zawodnicy są do dyspozycji trenera. Dotyczy to Zagłębia Lubin i Podbeskidzia – ich mecz przełożono z 6 na 16 listopada.
Nie chcielibyśmy tego. Naprawdę, zamykanie ligi to ostatnia rzecz o której marzymy, ale myślenie życzeniowe to jedno, a rzeczywistość to drugie. Tak samo jak w szpitalach kończą się respiratory i łóżka, tak i w klubach – może zabrzmi to dość dziwnie – kończą się piłkarze. A przekładanie meczów w nieskończoność mija się z celem, bo nikomu nie uśmiecha się przeciąganie sezonu 2020/2021 do – powiedzmy – jesieni bądź zimny następnego roku, co tak czy siak byłoby niemożliwe przez również mający kiedyś swój koniec kalendarz rozgrywek.
Zawieszenie ligi poważnie rozważa się we Francji, gdzie wprowadzono prawdziwy lockdown. Osoba wychodząca z domu musi udokumentować zasadność przemieszczania się celami zawodowymi, zdrowotnymi lub opieką nad innymi. U nas na ten moment zamykane są cmentarze, ale eksperci przewidują, że zapaść ochrony zdrowia jest już bardzo bliską perspektywą. Co wtedy? Przypomina nam się mem mówiący, że jeśli nie będziesz robić testów, nie będziesz miał przypadków koronawirusa w drużynie. Śmiech śmiechem, ale gdy na szali postawimy obok siebie piłkę i życie, wybór może być tylko jeden.