Autor zdjęcia: Pawel Jaskolka / PressFocus
Możesz grać najpiękniej na świecie, ale bez obrony nadal będzie to tylko sztuka dla sztuki
Lech Poznań to obecnie jeden z najładniej grających zespołów w Polsce. Podskoczyć może mu jedynie Raków Częstochowa, z tym że Marek Papszun ma ten komfort, iż w jego zespole funkcjonuje obrona. Kolejorz w tym aspekcie wygląda najgorzej od lat.
W ostatnim czasie głośnym echem odbiła się informacja o nowej umowie dla Dariusza Żurawia. Szkoleniowiec Lecha związał się z klubem do końca czerwca 2023 roku. Z jednej strony wszystko wygląda racjonalnie, w końcu Kolejorz poprzedni sezon zakończył na drugim miejscu, jako jedyny zespół z Ekstraklasy awansował do fazy grupowej Ligi Europy, do tego ten niesamowity ofensywny styl, który podbił serca wielu kibiców. Szkoda, że nie przełożył on się na ligę, gdzie poznaniacy kolejny raz stracili szansę na tytuł mistrzowski. I to po rozegraniu zaledwie 9 kolejek.
„Pocałunek śmierci” – tak Michał Probierz nazwał rywalizację polskich klubów w europejskich pucharach. Tłumaczenie jednak w ten sposób niepowodzeń Lecha w Ekstraklasie byłoby nieporozumieniem. Wystarczy bowiem szybki rzut oka na ligową tabelę w jesiennym okresie poprzednich sezonów i widzimy dwie rzeczy: po pierwsze poznaniacy przeważnie słabo zaczynają rozgrywki, a do tego obecnie mają najsłabszą defensywę od lat.
To już 7 kolejna jesień w której Lech notuje passę minimum 4 ligowych meczów z rzędu bez wygranej 😩
— 🚆KKSLECH.com (@KKSLECHcom) November 25, 2020
2020: 4 kolejne ligowe mecze bez zwycięstwa (na razie)
2019: 4
2018: 5
2017: 5
2016: 4
2015: 10
2014: 4
2011: 5
2010: 5
2006: 5
2004: 6 i 4
2003: 5
2002: 11 pic.twitter.com/5pMrmNcFeE
Prześledziliśmy liczbę straconych bramek przez piłkarzy Kolejorza w ostatnich 10 sezonach Ekstraklasy. Po 9 kolejkach wyglądało to tak:
2020/21: 16 bramek
2019/20: 12
2018/19: 11
2017/18: 4
2016/17: 12
2015/16: 13
2014/15: 10
2013/14: 10
2012/13: 6
2011/12: 12
Wyróżniliśmy trzy okresy, które wyłamują się z tendencji tracenia na tym etapie średnio 10-12 goli. Sezon 2017/18 to czas Nenada Bjelicy, kiedy Lech widowiskowo przegrał mistrzowski tytuł. 2012/13 to pierwszy pełny sezon Mariusza Rumaka i jego nieudane gonienie warszawskiej Legii.
Wróćmy jednak do bieżących czasów. Kiedy Dariusz Żuraw w poprzednim sezonie postawił na Jakuba Modera kosztem Karlo Muhara (przy euforii mediów i kibiców) Lech z miejsca stał się drużyną grającą naprawdę widowiskowo. Wystarczy cofnąć się do takich meczów jak te z Pogonią, Koroną, Legią czy Jagiellonią żeby docenić rozmach poznańskiej ofensywy. Zanim jednak trener zdecydował się na reprezentanta Polski dziennikarze stawiali pytania, czy ofensywnie usposobiony Polak (w porównaniu do mizernego Chorwata) nie zmieni balansu tego zespołu.
Kwalifikacje do Ligi Europy jeszcze nie pokazały tego problemu, ale spotkania ligowe już tak. Wspominaliśmy o tym w niedzielnym tekście na temat krycia Szelągowskiego. Jak odwiniecie sobie tę akcje, zobaczycie Tymoteusza Puchacza i młodzieżowca Rakowa, którzy biegną od linii środka boiska. Przed nimi natomiast maluje się wielka dziura: Tiba jako ten bardziej ofensywny jest na połowie rywala, a Moder dubluje pozycję lewego obrońcy (też w środkowym kole).
Do asekuracji wyskakuje więc Puchacz, ale robi to fatalnie, bo zamiast przecięcia akcji wysoko, biegnie z przeciwnikiem u boku. Satka również daje się dziecinnie ograć, ale też patrząc na to, że był już w polu karnym, to nie mógł wjechać w Szelągowskiego niczym Guldan w Sitka z Podbeskidzia. Czy mógł wcześniej wyskoczyć z defensywy i zatrzymać akcję? Mógł.
Lech w podobny sposób bronił się przy każdym kontrataku Rakowa i wręcz prosił się o gola. Dziura w środku pola zawsze powoduje chaos u środkowych obrońców, którzy nie wiedzą, czy mają wyjść ostro wysoko (kosztem opuszczenia pozycji), czy cofać się we własne pole karne.
Podaliśmy przykład kluczowej akcji w ostatnim meczu Kolejorza, ale przecież poznaniacy w tym sezonie aż cztery bramki stracili w ostatnim kwadransie i jeszcze dwie dodatkowe w doliczonym czasie gry. W ten sposób nie da się skutecznie grać w Ekstraklasie, nic dziwnego zatem, że fani klubu z Wielkopolski spisali już ten sezon na straty.
Oczywiście to piłkarze grają na boisku, a nie trener, ale jednak takie wysokie ustawienie w końcówce spotkania, przy korzystnym wyniku musi spaść na barki trenera. Szczególnie, że jego piłkarze kolejny już raz tracą bramki w sytuacji, kiedy klasowa drużyna spokojnie dowiozłaby ten rezultat do końcowego gwizdka sędziego.
Manchester United z czasów sir Aleksa Fergusona już dawno grałby na utrzymanie wyniku, wszystkie niebezpieczne strefy zostałyby zabezpieczone, a sam Szkot myślami byłby przy pomeczowej fajce i espresso. Trener Żuraw natomiast do samego końca musi drżeć o wynik i naszym zdaniem sporo tej winy leży w jego decyzjach taktycznych (i personalnych).
Być może szkoleniowca uśpiła ta pozytywna końcówka poprzedniego sezonu, kiedy Lech lał rywali nawet mając w składzie takich ananasów jak Crnomarković i Rogne. Dzisiaj czwórka defensorów uzupełniona o Dejewskiego i Satkę nikogo nie straszy (patrz liczba straconych bramek po stałych fragmentach gry). Jeśli Kolejorz ma naprawdę coś zdziałać na ligowych boiskach (i być konkurencyjny w starciach w Europie), grając przy tym ofensywnie, potrzebuje liderów na środku defensywy.
Tak jak przed laty Pep Guardiola w wielkiej Barcelonie miał Pujola i Pique, a wszystko funkcjonowało jak najlepiej naoliwiona maszyna. W Lechu natomiast te najważniejsze podzespoły są do natychmiastowej wymiany. Klasową drużynę wypadałoby bowiem budować od defensywy.