Autor zdjęcia: Damian Kosciesza / PressFocus
Brak lidera w środku pola jedną z większych bolączek Śląska
O formie Śląska (a właściwie jej braku) napisano już praktycznie wszystko. Wrocławianie w tym roku wygrali tylko jedno spotkanie i nawet wtedy ciężko się to oglądało. Cztery gole w siedmiu meczach, zdobytych tylko sześć punktów – jeden z najgorszych zespołów w lidze na wiosnę. A co jeszcze bardziej przygnębiające – bez wyraźnego lidera. Takim miał być Waldemar Sobota, ale… no właśnie.
- Jestem chwalony po pierwszych meczach w lidze, a ja po prostu wykonuję robotę, którą wykonywałem cały czas za granicą – mówił nam w wywiadzie z października Waldemar Sobota. Ale no właśnie. Słowo klucz – października. Tamten Sobota, a ten od drugiej połowy rundy jesiennej to dwaj różni zawodnicy. Pierwszy z nich strzelał i asystował, drugi nie ma żadnego pozytywnego wpływu na grę Śląska. Pierwszy był liderem, który często inicjował ofensywne akcje, drugi albo się chowa, albo po prostu ginie na boisku przez własną przeciętność i gdyby nie nazwisko oraz co rusz popełniane błędy, nie wiedzielibyśmy, że uczestniczy w meczu.
Oczywiście problemów Śląska nie powinno się sprowadzać do jednej osoby. Brak formy Soboty to tylko jedna ze składowych. Świetną dyspozycję z jesieni zatracił też Mateusz Praszelik, Mączyński wciąż nie wyleczył kontuzji, a Makowski doznał jej w meczu z Piastem. Wrocławianie nie mogą się wstrzelić ze skrzydłowymi – Musonda nie gwarantuje liczb, z kolei Pawłowski – jak jesienią jeszcze miał wzloty – tak na wiosnę prezentuje równą, ale słabą formę nie wyróżniając się niczym na tle równie przeciętnych kolegów. I w końcu – Śląsk nie ma strzelby. Jeśli Erik Exposito strzela, to seriami, ale nie potrafi utrzymać skuteczności przez choćby kilka spotkań. Fabian Piasecki ma z kolei na koncie 3 gole, ale możliwości pokazania się – brak. Tylko 4 razy zagrał w tym sezonie od pierwszej minuty, w tym dwukrotnie w pierwszych meczach sezonu, kiedy Exposito został czasowo zawieszony przez klub.
Tylko że to właśnie w takich okolicznościach – gdy drużynie nie idzie – powinien objawić się lider. Waldemar Sobota na pewno do tego miana aspirował, wszak wracał po latach do Śląska jako 33-latek, doświadczony grajek, który ma na koncie więcej meczów w 2. Bundeslidze niż w Ekstraklasie (141 vs 108). Taki powrót rozumie się samo przez się – w piłce zrobiłem swoje, teraz przychodzę, żeby wam pomóc. A wychodzi na to, że to on sam potrzebuje pomocy, bo nie dość, że prezentuje się słabo, to na dodatek w ostatnich dwóch spotkaniach stracił miejsce w składzie kosztem 23-letniego Patryka Janasika, którego nominalną pozycją wcale nie jest defensywny pomocnik, a prawy obrońca.
Jednak najgorzej o Sobocie świadczy nie to, że wypadł z jedenastki, tylko że faktycznie na to zasłużył. Nie ma przypadku w tym, że usiadł na ławce akurat po meczu z Piastem Gliwice. Żałosnym w wykonaniu Śląska – to fakt, nic wówczas nie grało tak, jak powinno. Ale chyba też najgorszym dla samego Soboty od momentu jego powrotu do Wrocławia. Przez 80 minut gry statystyki 33-latka wyglądały tak:
Strzały na bramkę – 0
Podania kluczowe – 0
Celne podania 31/37
Wygrane pojedynki w powietrzu – 0/3
Wygrane pojedynki na ziemi – 1/8
Udane dryblingi – 0/2
Udane odbiory – 0/1
Stracone piłki – 5
Odzyskane piłki – 3
Dramatyczne liczby, co tu dużo mówić. Trudno powiedzieć, z czego to wynika, tym bardziej, że wiosną Vitezslav Lavicka przesunął Sobotę z defensywnego na ofensywnego pomocnika. Logicznie wydawać by się mogło, że piłkarz Śląska powinien wziąć na siebie większą odpowiedzialność w rozgrywaniu akcji, notować lepsze (albo chociaż jakiekolwiek) liczby, uaktywniać skrzydła. A tymczasem nie zmieniło się nic, chyba że w tę gorszą stronę.
W meczu z Pogonią Szczecin, mimo że zwycięskim, Sobota już w ogóle się schował. Przez niespełna 80 minut zrobił mniej niż Szymon Lewkot, który zmienił go pod koniec spotkania. Lavicka nie ma łatwego zadania jeśli chodzi o selekcję, środek pola jest w totalnej rozsypce. Ciekawi jesteśmy tylko, jak długo jeszcze ten problem będzie leżał w gestii Czecha i czy po ewentualnym odejściu zniknie, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Na dzisiaj wydaje się, że najpewniejszym punktem tej strefy jest Mathieu Scalet. I z całym szacunkiem dla 23-latka, ale to nie jest dobre świadectwo dla całego klubu. Tak długo, jak we Wrocławiu nie wyklaruje się przynajmniej epizodyczny lider, trudno będzie mówić o powrocie na dobrą drogę. A czy tym liderem może jeszcze zostać Waldemar Sobota?