Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Pixabay

Od piłkarzy i trenerów, przez działaczy, aż poagentów piłkarskich – najlepsze wywiady 2x45 w 2020 roku!

Autor: zebrał Mariusz Bielski
2020-12-30 12:20:33

Mimo różnych trudności, które napotkaliśmy w 2020, pod względem wywiadowym był to dla nas całkiem owocny rok. Wspominamy zatem wszystkie nasze najlepsze rozmowy i zapraszamy do lektury. Część materiałów można nadrobić, część wypowiedzi zweryfikować!

 „TOMASZ SALSKI: Nie chcę mówić pracownikom - rób jak uważasz. Prezes musi znać się na piłce i zadawać trudne pytania”

„Pamiętam, że jakiś czas temu wspominał pan, iż poszukuje nowego prezesa dla ŁKS-u. Mijają lata i nic się w tym temacie nie dzieje. Chyba było w tym sporo kokieterii.
Po prostu nie chcę wsadzać nikogo na taką minę, jak w obecnej sytuacji drużyny! A tak na poważnie - chodziło mi o to, by do ŁKS-u kiedyś przyszedł człowiek, który będzie mógł się zaangażować w prowadzenie klubu jeszcze bardziej niż ja i tylko korzystać z wiedzy mojej czy innych akcjonariuszy. Mówiłem więc o tym przez pryzmat "prezesa na etat", ponieważ na wielu płaszczyznach piłka pożera ogromną ilość czasu. O tym się nawet nie mówi - samo dopięcie wymogów Ekstraklasy, nadzór akademii, sprawy organizacyjne wobec pierwszej drużyny czy rezerw... Taki przykład - aby zapoznać się ze wszystkimi raportami, które składają nam szkoleniowcy z akademii potrzeba paru godzin. Osoba będąca na czele klubu powinna posiadać taką wiedzę.

To ile godzin dziennie pan śpi?
Zawsze spałem mało i nic się w tej sferze nie zmieniło. Ale taka jest prawda - żebym mógł rozmawiać z trenerami na odpowiednim poziomie, muszę posiadać wiedzę. Jesteśmy w trakcie rozbudowy akademii, a już w tej chwili zatrudniamy ponad 20 szkoleniowców. Jeśli każdy z nich zrobi raport miesięczny, który przejdzie jeszcze przez koordynatora oraz dyrektora sportowego, a oni dodadzą swoje raporty, robi się z tego cała masa materiałów. Muszę się z tym zapoznać, aby nie być prezesem, który macha ręką i mówi swoim pracownikom: "aaa, rób jak uważasz". Chciałbym być równorzędnym partnerem do rozmowy dla tych ludzi, aby prowadzić z nimi konstruktywne dyskusje. Ba, im się to należy z samego szacunku za wykonywaną pracę. Największa uwaga koncentruje się najbardziej na pierwszej drużynie, aczkolwiek życie klubu nie kręci się tylko wokół niej.”

Więcej TUTAJ

***

MATEUSZ MOŻDŻEŃ: Potrzebowałem nowego bodźca i znalazłem go w ambicjach Widzewa. Co nowego mogło mnie czekać w Płocku?”

„To kolejny argument przemawiający za Widzewem? Presja, wymagania, jak się lekko potkniesz, to od razu jest gorąco. W większości klubów w Ekstraklasie zostałoby pewnie zaakceptowane z mniejszym lub większym uśmiechem każde miejsce powyżej czternastego.
Powiedziałeś wszystko. Jeżeli miałbym to porównać z klubami, w których byłem, to presja jest zbliżona tylko do tej w Lechu. Zwycięstwa muszą być seriami. W innych klubach jak przydarzył się jakiś remis to było kręcenie nosem, ale jechaliśmy dalej. Tutaj trzeba strzec się wpadek. Mamy sporo punktów, ale rywale są blisko. Dodatkowo gdzie nie pojedziesz – w drugiej lidze, ale też pewnie w pierwszej i Ekstraklasie – na Widzewie będzie więcej ludzi. To ogromna marka.

W maju, kiedy kończyłeś przygodę z Zagłębiem Sosnowiec, byłeś znudzony Ekstraklasą?
Nie, nie chcę tak na nią narzekać. Rutyna, narzekanie… Napiszesz, że jestem zmęczony (śmiech). Nie miałbym nic przeciwko, żeby grać gdzieś dalej. Chciałem jednak podpisać minimum dwuletni kontrakt. W Płocku dostałbym rok, a to mnie nie urządzało. Dopiero co urodziło mi się dziecko i już po kilku miesiącach miałbym myśleć o nowym miejscu? Nie o to do końca mi chodziło. Jednak gdybym dostał inną poważniejszą ofertę, na pewno bym rozważył.”

Więcej TUTAJ

***

PIOTR TWOREK: Nie jestem trenerem pod publiczkę

„Pamięta pan którąś z nich?
W Miedzi Legnica analizę gry przygotowywał dla nas śp. Wojciech Wąsikiewicz. Był on niesamowitym obserwatorem gry. Wyłapywał szczegóły, do których większość z nas potrzebowałaby kilku powtórek meczów. Równie drobiazgowo przygotowywał na papierze swoje raporty. Pojedynczemu przeciwnikowi poświęcał nawet do dziesięciu stron ręcznie wypisanego tekstu, zresztą z nienagannym charakterem pisma. Trener Wąsikiewicz miał w tym taki zwyczaj, że różne informacje zaznaczał kolorowymi zakreślaczami. Czerwonym – najważniejsze informacje, żółtym – godne uwagi, zaś zielonym – podstawowe wiadomości.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie z pytaniem czy doszły przygotowane przez niego raporty. Odpowiedziałem oczywiście, że tak, lecz zaraz potem trener Baniak szepnął mi do ucha:  Piotrek, powiedz, że jestem strasznie zły, bo nie tymi kolorami co trzeba jest pozaznaczane.

Prośbę spełniłem, jednocześnie uruchamiając w komórce tryb głośnomówiący. Z niej rozległo się donośne:
- KUR…, CO ON CHCE ODE MNIE, PRZECIEŻ TAM WSZYSTKO DOBRZE JEST POZAKREŚLANE, CZEGO SIĘ CZEPIA… !
- Nie, niech lepiej trener teraz nie dzwoni, bo trener Baniak jest teraz wzburzony, może lepiej wieczorem…
- Naprawdę jest zły? Nie no, tam przecież wszystko dobrze było…

Trener Wąsikiewicz miał taki charakter. Bardzo się tym wszystkim przejmował, widać było u niego wielkie zaangażowanie i miłość do piłki. Oczywiście trener Baniak szybko wyprowadził go z tamtej konsternacji.

Inną historię, może nieco mniej anegdotyczną, mam związaną z trenerem Edwardem Lorensem. Przyszło mi z nim odbyć wiele rozmów za czasów pracy w Termalice wraz z Maciejem Bartoszkiem. Z przyjemnością słuchało się jego wywodów na temat futbolu. Fantastycznie łączył historię z teraźniejszością, stosując różnorakie analogie i porównania. To bardzo cenne, bo kiedyś praca szkoleniowca wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Nie było nowinek technologicznych, ba, same bazy stały przecież na o wiele gorszym poziomie niż te dzisiejsze. O sztucznych nawierzchniach nikomu się wtedy jeszcze nie śniło, dlatego zimowe przygotowania były bardzo trudne. Dzisiaj piłkarze narzekają na zajęcia albo na panującą aurę nie wiedząc, co musieli przeżywać ich rówieśnicy chociażby dwadzieścia czy trzydzieści lat temu.

Odnoszę wrażenie, że jest pan miksem starej i nowej szkoły trenerskiej.
Coś w tym jest. Bardzo szanuję starszych stażem szkoleniowców. Korzystam ze swoich doświadczeń trenerskich przede wszystkim na polu budowania relacji z zespołem, czasem także jeśli chodzi o metody treningowe, bo niektóre się nie starzeją, a te przestarzałe modyfikuję. Nie zamykam się tylko na nowoczesne rozwiązania, ale też wykorzystuje te, które niegdyś dawały sukces.

Technika w procesie treningowym non stop idzie do przodu. Sami stosujemy różne programy do analizy, używamy dronów do nagrywania treningów z innej perspektywy, programu do analiz zdolności motorycznych PlayerTek (tu trener prezentuje na ekranie komputera, jak system wygląda w praktyce). W naszym sztabie panuje ciągła, konstruktywna burza mózgów i uważam, że pod względem personalno-technologicznym jesteśmy czołówką w I lidze.

Więcej TUTAJ

***

KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Pytano mnie, jakich supermocy użyję. W Polsce raczej nie zostałbym takim idolem, jak w Japonii”

„Czytałem, że pracoholizm urasta tam do rangi choroby.
To choroba cywilizacyjna - śmierć z przepracowania. Ludziom w Japonii niestety często się zdarza. Długo było tak, że nikt nie brał wolnego. Niby przysługuje im urlop, ale nie do końca wypada go wziąć. Mają święta narodowe, wtedy wszyscy dostają wolne, podróżują, rozjeżdżają się. Obecnie powoli zaczyna się zmieniać ich stosunek do urlopów, pozwalają sobie na trochę więcej luzu, ale są to skrajne przypadki.

U nas, kiedy skończysz nominalne 8 godzin pracy, wychodzisz. Tam każdy zostaje na nieodpłatne nadgodziny, ponieważ tak samo robi ich szef. Nie wyjdą przed nim, bo nie wypada, z kolei przełożony siedzi do późna, bo musi dawać przykład. Błędne koło. Żeby nie popaść w niszczącą rutynę Japończycy często po prostu zmieniają pracę.

U nas w drużynie było tak, że prezes, który status społeczny ma trochę wyższy niż szeregowi pracownicy, kiedy widział wymianę trawy na boisku, sam wskoczył w dres i poszedł pomóc reszcie, by pokazać, że on się nie wywyższa. Szeregowi pracownicy nie wiedzieli jak mają się zachować, czy w ogóle pozwolić mu to robić. Z jego strony była to fajna rzecz, ale w związku z hierarchią społeczną wywołała spory chaos w Jubilo (...)

Chyba nie przesadzę mówiąc, iż w Japonii jest ogromny kult superbohatera.
Wystarczy zwrócić uwagę na mangę czy anime. To się przejawia niemal na każdej płaszczyźnie. Mitologizują ludzi, nadają im supermoce. Sam dostawałem głupie pytania, już kiedyś o tym opowiadałem. "Jakich supermocy użyjesz w tym sezonie?" - zapytał mnie niegdyś dziennikarz (śmiech). Zgłupiałem. Słyszysz coś takiego, widzisz, że ta osoba wspomniała o tym z pełną powagą, a dla ciebie to jest zwyczajnie śmieszne. Nie wiedziałem jak mam się zachować. Czy obrócenie w żart nie zostanie źle odebrane? Wybrnąłem z tego w typowy dla piłkarzy sposób - odpowiedziałem banałami typu "za wynik odpowiada cała drużyna i takie tam" (śmiech). Gość totalnie zbił mnie z tropu, nie byłem w stanie wymyślić nic konstruktywnego.

Ty też zostałeś świętym. O co z tym chodziło?
Wymyślili to na podstawie mojego nazwiska. W Polsce moja ksywa to "Kamyk", oni zaś używali skrótu "Kamin". Po japońsku to oznacza "bóstwo", więc tak sobie to przetłumaczyli.

Nie wiem na ile to prawda, ale wyczytałem, że gdybyś miał japońskie obywatelstwo, chętnie powołaliby się do ich kadry narodowej.
Oficjalnego zapytania nie dostałem. Przez pewien okres pytania o to były nagminne. Jak się do tego odnoszę? Czy w ogóle bym chciał? Ja jednak od razu stanowczo stwierdziłem, iż mnie to nie interesuje. Jestem mocno związany z Polską, byłoby to nie fair. Nie czułem się na tyle japoński, aby zdecydować się na taki krok.

Także bardziej życiowe czy logistyczne kwestie wchodziły w grę. Nie wyobrażałem sobie, aby mieszkając i grając w Polsce podczas przerwy na reprezentacje musieć lecieć na drugi koniec świata. Zastanowiłem się nad wszystkimi konsekwencjami takiej decyzji, również najbardziej pragmatycznymi i po prostu mi to nie odpowiadało ani ideologicznie, ani życiowo. Organizacja czasu zostałaby wywrócona do góry nogami. Powiedziałem im, że mają przecież kilku perspektywicznych bramkarzy i nie powinni martwić się o obsadę bramki.

Na szczęście gdy odmówiłem nie poczuli się obrażeni. To dlatego, że nie stwierdziłem "nie, bo nie", lecz konkretnie uargumentowałem moją decyzję, a oni to wszystko uszanowali.”

Więcej TUTAJ

***

BARTOSZ NOWAK: Jestem wdzięczny Stali, dlatego postanowiłem zostać w Mielcu i powalczyć o awans”

„Wróciłeś z wypożyczenia i przeniosłeś się do Ruchu Chorzów. To był okres, kiedy udało ci się zadebiutować w ekstraklasie. Rozegrałeś tam 17 spotkań i zdobyłeś jedną bramkę. 
Po zakończeniu sezonu Stali nie było stać na wykupienie mnie z Legnicy, Miedź nie chciała mnie oddać wypożyczenie do klubu w tej samej klasie rozgrywkowej. Ostatecznie jednak trafiła się oferta z Ruchu Chorzów i postanowiłem spróbować, bo wiadomo, że każdy młody zawodnik chce trafić do Ekstraklasy. To był fajny czas. Znów trafiłem do fajnej szatni, gdzie nie brakowało zawodników z dużymi nazwiskami. Z większością nadal utrzymuję kontakt. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że spadliśmy wtedy z ligi, bo indywidualne umiejętności każdy miał bardzo duże, natomiast nie pokazywaliśmy tego w meczach. Indywidualnie też nie jestem zadowolony z tego sezonu. Zdecydowanie więcej od siebie wymagałem i czuję, że mogłem zrobić więcej. Przychodząc do Ruchu, byłem praktycznie bez okresu przygotowawczego. Druga liga skończyła rozgrywki wcześniej niż Ekstraklasa, ja jeszcze byłem ze Stalą na wyjeździe w Stanach Zjednoczonych. Na początku rundy jeszcze wyglądałem nieźle, ale później zabrakło już siły i zanim wróciłem do normalnej dyspozycji to była przerwa zimowa. 

Przechodząc z drugiej ligi do Ekstraklasy czułeś różnicę w poziomie?
Przeskok był na pewno w aspekcie taktycznym. W Mielcu grałem mniej taktycznie, więcej było walki i grania na ambicji. Niby miałem więcej czasu z piłką, ale co z tego, jak zawodnicy byli lepsi i szybko ją traciłem. 

Po okresie w Ruchu znów trafiłeś do Stali, tym razem już definitywnie. 
Tak, najpierw poszedłem na półroczne wypożyczenie, a później Stal walczyła praktycznie przez całe okienko, żeby mnie wykupić na stałe. Widzieli we mnie ważną postać, która pomoże w awansie do Ekstraklasy.”

Więcej TUTAJ

***

RAFAŁ KĘDZIOR: Agenci to największe zło polskiej piłki? Bzdura, my jesteśmy niedoceniani!”

„Jak wygląda pomoc takiemu piłkarzowi, który odszedł do klubu i nie gra? 
Przede wszystkim trzeba postawić na inteligencję danego zawodnika. On sam musi mieć świadomość, gdzie są jego braki, co musi zmienić aby odmienić swoją sytuację w klubie. Bo jaki agent może mieć na to wpływ? 

A jak jest z tą inteligencją u piłkarzy?
Myślę, że jest ona wysoka. I to zarówno pod kątem prowadzenia się, ale również własnych życiowych wyborów. My jako agencja doradzamy zawodnikom, nie zmuszamy ich do podpisania kontraktu z danym klubem, a przedstawiamy nasze argumenty za i przeciw. Decyzję jednak podejmuje piłkarz. 

Wiesz co się mówi o menadżerach, że to największe zło polskiej piłki. 
Wiem i nie zgadzam się z tym. Nie wiem z czego to wynika, ale w Polsce tak naprawdę nie docenia się całej naszej pracy wkładanej w każdy transfer. Spotkałem się z tym chociażby podczas pracy jako reporter w Orange Sport, kiedy miałem kontakt z trenerami i prezesami. A przykładowo po przejściu Lobotki do Napoli środowisko doceniło nasz wkład w ten ruch.

Twoim zdaniem dzisiaj piłkarze poradziliby sobie bez agenta? 
Generalnie jest to możliwe, tak jak możliwe jest to, że ja sam sobie położę płytki w łazience. Teoretycznie mogę być z tego zadowolony, ale na pewno jest ktoś kto potrafi to zrobić lepiej, bo ma większe doświadczenie, wiedzę i sprawność. 

To poradziliby sobie, czy nie?
Nie powiem, że jest to niemożliwe, ale dzisiaj na całym świecie mamy do czynienia ze specjalizacją. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że piłkarze w przerwie między treningami, meczami analizują rynek, są w stałym kontakcie z obserwatorami z poszczególnych klubów itd. itd. 

Nie odpowiem Ci stanowczo, że piłkarze dzisiaj nie poradziliby sobie bez agenta, ale jestem przekonany, że bez pomocy specjalistów do wielu głośnych transferów by nie doszło.”

Więcej TUTAJ

***

JACEK KRUSZEWSKI: To był najlepszy zarząd w historii Wisły! Zasłużyłem na lepsze traktowanie”

„Może to banalne pytanie, ale co pan teraz czuje, kilka dni po rozstaniu z Wisłą Płock?
Skrajne rzeczy. Z jednej strony, ogromną dumę z powodu tego co dało się przez te ponad 3000 dni w Wiśle Płock osiągnąć. Doskonale pamiętam w jakim momencie klub przejmowałem, gdzie byliśmy, co znaczyliśmy w polskiej piłce. Druga liga i tak naprawdę fatalny wizerunek klubu, puste trybuny oraz brak sponsorów. To był klub, któremu wróżono zniknięcie z piłkarskiej mapy Polski. Natomiast przez 8 lat mojej prezesury udało się zrobić wielki postęp cywilizacyjny, osiągnęliśmy największe sukcesy w historii tego klubu. Tak naprawdę z niczego zrobiliśmy tę Ekstraklasę, krok po kroku. Dzisiaj mamy 5. sezon z rzędu w najwyższej lidze i to jest dla mnie ogromny powód do dumy oraz satysfakcja.

Z drugiej strony odczuwam ogromny żal, że nie dano mi dalej pracować. Akurat znaleźliśmy się momencie, kiedy klub ma szansę na spory rozwój. Na przykład gdy powstanie stadion będzie można żądać większych pieniędzy od sponsorów, liczyć na większą frekwencję, sprowadzać lepszych piłkarzy. Do tego przed nami sezon przejściowy, tylko jeden zespół spadnie, można by było coś fajnego na dłuższą perspektywę zbudować. A mi właśnie teraz podziękowano... Jest to dla mnie bardzo przykre i nie do końca rozumiem tę decyzję.

Jak argumentowano zmianę na stanowisku prezesa Wisły Płock?
Oficjalnie właściciel jej nie wytłumaczył. Ani prezydent, ani rada nadzorcza nie przedstawili żadnego uzasadnienia. Zostałem tylko poinformowany, że moja umowa nie będzie przedłużona i tyle.

Pan się poczuł urażony sposobem zakomunikowania tej decyzji?
W pewien sposób mnie to obraża. Nie tego się spodziewałem po tylu latach. Uważam, że zasłużyłem na inne traktowanie. Właściciel ma prawo podejmować decyzje i zmieniać władzę, ja się z oficjalnie komunikowanymi zarzutami mam prawo nie zgadzać i się nie zgadzam.

To że wyniki mogłyby być lepsze… Jeden sezon nam bardzo dobrze wyszedł, za Jerzego Brzęczka, wtedy wszystko zagrało, począwszy od trenera, przez piłkarzy, którzy grali znakomicie wykręciliśmy piąte miejsce. Ja już wtedy mówiłem, ze to jest wynik ponad stan, że nie jesteśmy klubem który będzie co roku grał o tak wysokie cele. Nasz cel to trwanie w Ekstraklasie, utrzymanie się w elicie i nawet w tym trudnym sezonie, gdy trzy zespoły spadały, nam się udało pozostać na najwyższym szczeblu. Uważam, że osiągaliśmy dobre wyniki na miarę naszych możliwości i budżetu.

Drugi zarzut który się formułuje, to że było za mało sponsorów, że można było pozyskać więcej pieniędzy dla klubu. Temu też trudno mi przytaknąć, ponieważ obecny budżet sponsorski jest najwyższy w historii. Żaden zarząd nie sprowadził takich pieniędzy do klubu. Pomijam oczywiście czasy, kiedy PKN Orlen był właścicielem i pompował ogromnie pieniądze. Poza tym okresem nigdy nie było lepiej niż teraz. Przecież czasem nie było nawet sponsora na przedzie koszulki!

Poza tym utrzymujemy się w Esie 5. sezon z kolei, mieliśmy historyczną passę 6 wygranych z rzędu. Przez chwilę byliśmy nawet liderami w tabeli. Zaraz będzie nowy stadion. Nie będę się bawił w fałszywą skromność. Mieliśmy najlepszy zarząd w historii. Dlatego jest to przykro w takim momencie zostawiać. Zwłaszcza że prezesem został mój najbliższy współpracownik.”

Więcej TUTAJ

***

DARIUSZ SZTYLKA: Tożsamość Śląska ma być polska. Chcemy powtórzyć strzał z Płachetą”

„Jak panu udało się przekonać jego partnerkę życiową? Podobno początkowo nie była zbyt chętna do wyprowadzki z Hamburga.
Waldek nie miał z tym żadnego problemu. To on podejmuje decyzje dotyczące jego sportowej kariery. Musi oczywiście patrzeć na aspekty życiowe i rodzinne, ale te kwestie nie były nie do przeskoczenia. Większym kłopotem było przekonać samego Waldka do ponownej gry w Śląsku. Dzięki jego mądrości życiowej mógł sobie już natomiast poukładać sprawy prywatne tak, żeby wszystko odbyło się komfortowo dla niego i rodziny.

Ogółem tego lata przeprowadziliście póki co sześć transferów i sprowadziliście samych Polaków. Taki docelowo ma być Śląsk?
Taki plan sobie nakreśliliśmy, jak obejmowałem tę funkcję. Chcemy, żeby ten zespół był możliwie najbardziej polski. Nie zawsze sytuacja pozwala na to, żeby sprowadzić do Śląska wyróżniających się Polaków. Czasem po prostu na daną pozycję nie ma jakościowego zawodnika, który byłby w stanie nam wymiernie pomóc. W głównej mierze chodzi nam jednak o to, żeby tożsamość Śląska była polska.

Chyba nie ma w Polsce klubu, który ma lepiej spenetrowaną I ligę od Śląska. Przecież wzięliście z drugiego poziomu rozgrywkowego tylu zawodników, że zaraz nie będzie kto tam miał grać!
(śmiech) To miłe, co pan powiedział. Na pewno jednak nie tylko my oglądamy dużo spotkań I ligi. Staramy się znajdować zawodników, którzy są gotowi na następny krok, jakim jest Ekstraklasa. Cieszę się, że większość z tych chłopaków się sprawdza.

A co sprawia, że tak ochoczo przychodzą do Śląska, a nie np. do Pogoni czy Górnika?
Bardzo istotny jest szybki i bezpośredni kontakt z zawodnikiem. Chodzi o przedstawienie planu  jego rozwoju w Śląsku Wrocław. Zapoznanie go z sytuacją, jaką zastanie w drużynie, w tym także pod kątem rywalizacji o miejsce w składzie. Jeśli rozmowa jest rzeczowa, piłkarz wówczas czuje, że klub tratuje go poważnie, jest nim zainteresowany, a to z pewnością ułatwia podjęcie decyzji.”

Więcej TUTAJ

***

WALDEMAR SOBOTA: Jestem teraz chwalony po pierwszych meczach, a po prostu prezentuję się tak, jak za granicą”

„Czyli przy powrocie do Śląska nie kierowałeś się tylko sentymentem, ale musiał przekonać cię też projekt.
Tak, ale sentyment też swoje zrobił. Przeżyłem tu świetne lata, tylko dobrze wspominam ten okres, więc byłoby dziwne, gdybym nie był szczególnie przychylny Śląskowi.

Mam wrażenie, że twój menedżer nie był szczególnie szczęśliwy z twojego powrotu do Polski. Mówił o ofertach z 2. Bundesligi, Anglii i Holandii. Ewidentnie widział cię jeszcze w lepszej lidze niż Ekstraklasa.
Ja na początku byłem podobnego zdania. Ze wszystkich tych krajów, które wymieniłeś, przyszły propozycje, najkonkretniejsza była z Holandii. Ta liga by mi odpowiadała, bo to rozgrywki dla zawodników, którzy lubią być z piłką przy nodze. Teraz już jednak nie rozmyślam o tym, co by było. We Wrocławiu bardzo dobrze się czuję. Myślę, że na boisku widać, iż nie zamierzam odcinać kuponów. Chciałbym jeszcze coś fajnego ze Śląskiem osiągnąć. Jestem pełen motywacji. Mam swoje cele i ambicje.

A ile prawdy było w tym, że niechętna do wyprowadzki z Hamburga była twoja partnerka życiowa?
Staram się, by moje sprawy prywatne nie wydostawały się do prasy. Uważam, że to nie powinno kompletnie ludzi interesować. Ja jestem osobą publiczną, o mnie można pisać, ale swojej rodziny w to nie wciągam. Tak będzie zawsze. Mogę powiedzieć tylko, że na końcu zawsze ja podejmuję decyzję, a wszyscy członkowie rodziny ją popierają.

Poniekąd odpowiedziałeś na to pytanie na początku rozmowy, ale chciałbym, żebyś rozwinął to trochę szerzej, bo ciekawi mnie jak sam to dokładnie oceniasz. 141 meczów w 2. Bundeslidze, 33 w lidze belgijskiej, do tego cztery w fazie grupowej Ligi Europy. Uważasz, że zrobiłeś karierę na Zachodzie?
Twardo stąpam po ziemi. Wiem, że był to bardzo dobry okres, będę go miło wspominał. Nawet po tych liczbach widać, że przez siedem lat wiele spotkań zdążyłem rozegrać, z bardzo interesującymi przeciwnikami czy to w Lidze Europy, czy z 1. Bundesligi w Pucharze Niemiec, czy nawet w Belgii. Nigdy poniżej określonego poziomu nie zszedłem. A że w Polsce nie wzbudzałem zainteresowania? Nic na to nie poradzę. Cieszyłem się grą, a gdyby tak nie było, to zmieniałbym pracodawców. Za granicą miałem tylko dwa kluby, w obu byłem ceniony.

Jestem ambitnym człowiekiem i na pewno były cele, których nie udało się osiągnąć. Pewnie też przez to, że zdarzyły mi się dwa słabsze momenty. Czasem wystarczy naprawdę niewiele, by tego następnego kroku nie zrobić.”

Więcej TUTAJ

***

PRZEMYSŁAW MICHALAK: Ruszaliśmy od zera, bez pieniędzy, a i tak się przebiliśmy. Wkurzał tylko szklany sufit...”

„Ile rozmów na portal nagrałeś „wychodząc na chwilę do toalety” podczas randki?
Oj, zdarzyło się kilka. Pamiętam na przykład, że w ten sposób zrobiłem rozmowę z Pawłem Wszołkiem w czasach Sampdorii. Innym razem stałem w holu hotelu, w środku strasznego gwaru i nagrywałem. Czasem to trudno było odsłuchać. Muszę się przyznać - zawalałem randki czy spotkania towarzyskie, bo jeszcze chciałem coś tam napisać, dograć, skończyć jakiś przegląd transferowy. Spóźniałem się na halę, gdzie grałem z kumplami w piłkę i wszyscy się na mnie wkurzali. Niestety, nie jestem punktualną osobą. O ile potrafię sobie zorganizować czas pracy, o tyle w innych sferach życia bywało gorzej. Trochę cierpiało moje życie towarzyskie oraz aktywność fizyczna. Z drugiej strony jestem „piwniczakiem” i nawet wiosenny lockdown bardzo długo jakoś mocniej mi nie doskwierał.

Jak żona reagowała na to twoje pracowanie po kilkanaście godzin praktycznie codziennie?
Na samym początku wszyscy traktowali te moje próby raczej z lekkim przymrużeniem oka, nie do końca wierząc, że może być z tego na chleb. Siostra po latach przyznała mi, że według niej w ten sposób unikałem odpowiedzialności, dorosłości, normalnej pracy i to tylko pretekst do tego, by dłużej siedzieć przy kompie. Na szczęście pokazałem, że nie o to chodziło, ale rozumiem, że tak myśleli. De facto porywałem się z motyką na słońce, taka prawda.

Słyszałem, że w pewnym momencie z 2x45 chciał cię podebrać Jarosław Kołakowski, abyś prowadził stworzony przez niego portal.
To się działo tuż przed moim odejściem do Weszło, czyli latem 2017. Wcześniej parę razy wymienialiśmy po kilka zdań na twitterze, kojarzyliśmy się. Doceniał, że tak potrafiłem rozkręcić portal praktycznie z niczego, mając znikome fundusze. Że „w 2x45 działo się wszystko między przedpokojem a kuchnią” i mimo tego zdołaliśmy wypracować sobie markę. On w pewnym momencie zapalił się na pomysł założenia własnego portalu. Spotkaliśmy się raz w tej sprawie, ale jeśli chodzi o koncepcję nie zgraliśmy się w kilku kwestiach. Później sam odpuścił, bo chyba stwierdził, że taki projekt mu się nie zbilansuje. Podejrzewam jednak, iż pan Kołakowski maczał palce w tym, że Krzysiek Stanowski się mną zainteresował.

To, że 2x45 zawsze było medium eksperckim, ale z drugiej strony niszowym, po czasie uważasz za atut, czy z perspektywy czasu jakoś inaczej byś to poprowadził?
Nie wiem, czy mogłem zrobić coś więcej. Trochę irytowało mnie, że nasze statystyki zatrzymały się na pewnym pułapie i za cholerę nie mogłem tego ruszyć. W pewnym momencie pojawiły się problemy formalne związane z bukmacherami, nie było to tak dobrze zabezpieczone jak sądziłem. Kilka spraw musiałem poukładać, dla pewności zmieniłem nawet domenę z .com.pl na .info i zarejestrowałem ją w Anglii. Wypracowane wcześniej pozycjonowanie portalu zostało praktycznie wyzerowane. Za mojej kadencji już nigdy nie dotarliśmy do takiego miejsca, w którym byliśmy tuż przed tą zmianą. Nie ukrywam również, że rutyna, skupianie się codziennie na tym samym zabrało mi taką bardziej obiektywną opinię co do portalu. Może gdybym miał czas, aby jakoś bardziej spojrzeć na niego z dystansu, udałoby się coś wymyślić.”

Więcej TUTAJ

***

MICHAŁ JANOTA: W Arabii chcą wszystko załatwić forsą, nie szanują piłkarzy i trenerów. Właściciel Al-Fateh to kłamca”

„Czy oprócz szejków ktoś tam presję narzuca, szczególnie arabskim piłkarzom? Ktoś inny niż ci bogacze w ogóle posiada autorytet?
O kwestii autorytetów w saudyjskim futbolu najlepiej mówi właśnie moja historia. Grałem tam za trenera pochodzącego z Tunezji i to on mnie ściągał. Zwolnili go dość szybko, przyszedł Belg, który przesunął mnie najpierw na ósemkę, z czasem nawet na szóstkę. Gdzie ja w defensywie?!

Nie wyobrażam sobie tego.
Dawałem radę, pan Yannick Ferrera był ze mnie zadowolony. Kogokolwiek byś zapytał, przyzna ci to. Co ciekawe - na moje miejsce dla obcokrajowca przyszedł Bashkim Kadrii, który akurat pokłócił się z tym szkoleniowcem. O mojej sytuacji kolega powiedział: "To niesamowite jak oni cię wydymali". I faktycznie - z Ferrerą miałem świetny kontakt, prawie tak dobry co ze Zbigniewem Smółką. Ja naprawdę byłem przekonany, że za jego kadencji cały czas będę odgrywał w tym zespole pierwsze skrzypce. Jak to się mówi - byłem przedłużeniem jego ręki na placu. I nagle zarząd wzywa mnie do gabinetu, gdzie słyszę: "Nooo, teraz trener chce grać defensywnie, musimy przemeblować skład i niestety powinieneś odejść". Następnego dnia idę do niego na rozmowę, bo sam mnie poprosił. "Michał, decyzją klubu niestety faktycznie musisz odejść. Walczyłem o ciebie ile się dało, ale nie udało mi się". 

Sprzeczne sygnały.
No właśnie, co jest grane? Szkoleniowiec zarzekał się, przysięgał mi, iż chciał mnie zostawić. Teraz już sam nie wiem w co wierzyć, pogubiłem się. Z jednej strony mieliśmy naprawdę znakomite relacje i byłem w stanie mu uwierzyć. Często rozmawialiśmy indywidualnie, obiecywał mi rzeczy typu: "Ja ci ściągnę jeszcze jednego zawodnika do ofensywy, żebyś miał z kim klepać" i w ogóle. A nagle - cyk, odpalony. Mi się wydaje, że chodziło o coś innego. Skoro szejkowie ściągali mnie jako dziesiątkę, to ja powinienem grać na dziesiątce i tyle. Nieważne, że trener widział to inaczej, a ja dobrze spisywałem się również na innych pozycjach. Nie robiłem tego, co oni sobie założyli, gdy mnie ściągali, nie bacząc w ogóle na preferencje szkoleniowca. Moja wina, że mnie przestawił? Ja tylko mogłem wykonywać jego polecenia! 

Podważyli jego autorytet zupełnie. 
Tam żaden trener go nie posiada, rządzą szejkowie. Coś im się nie podoba - do widzenia! 

A piłkarze szanują menedżerów?
Ten Belg bardzo pragnął tam zostać na dłużej. Nie wykluczam zatem, że po prostu nie chciał sprzeciwiać się zarządowi i zgadzał się na wszystko, w tym odpalenie mnie, byleby to nie jego głowa poleciała. Czasem miałem wrażenie, że dziwnie podchodził do niektórych zawodników, specyficznie traktował tych arabskich. Weźmy Andre Pinto - facet grał Sportingach z Bragi i z Lizbony, występował w Lidze Europy... Coś tam umie generalnie. No i jest sytuacja z meczu, że tracimy gola, gdy Portugalczyk wykonał ruch do przodu, aby złapać rywala na spalonym. Saudyjczyk tego nie zrobił, łamiąc linię. Ewidentnie jego błąd. A kto dostał ochrzan? Andre, bo wyszedł. Jeszcze ten 21-latek z Arabii miał pretensje do niego. Absurd!” 

Więcej TUTAJ

*** 

MATEUSZ KUPCZAK: Termalica wydaje się świetnie poukładana, ale w środku panuje bajzel. Zmiana klubu wyszła mi na dobre”

„Jak pan sobie radził z tą krytyką mediów jeszcze za czasów gry w Niecieczy? 
Opinie mediów wiele razy do mnie docierały, nie będę kłamał. Głównie negatywne, ale starałem się nie przywiązywać do nich większej wagi. Znałem swoją wartość, do tego w Termalice tak się ułożyło, że na swojej drodze spotkałem chyba sześciu trenerów, z czego wcześniej znałem tylko pana Mandrysza i Michniewicza. Każdy ze szkoleniowców wszystkim dawał czystą kartę, a ja zawsze grałem. To pomagało odcinać się od tych komentarzy. 

W tamtym czasie należał pan do ulubieńców Weszło.
Nigdy o mnie nie pisali dobrze i pewnie nie będą. Musiałbym robić cuda na boisku… Gdybym je robił, to by oznaczało, że jestem znacznie lepszym piłkarzem, a przy okazji utarłbym im nosa. Tylko na boisku mogę się bronić przed takimi opiniami. 

Przygotowując się do rozmowy nie znalazłem wielu rozmów z panem i tak się zastanawiam, czy za czasów gry w Termalice celowo nie chciał pan dolewać oliwy do ognia?
Nie jestem takim człowiekiem, który na siłę szuka zwarcia czy konfliktu. Podczas swojej kariery nigdy nie unikałem dziennikarzy i nie mam zamiaru tego robić, może wyłączając ten portal, o którym wspomnieliśmy. Jednakże podczas mojej kilkuletniej gry w Ekstraklasie panowie z Weszło nigdy nie chcieli ze mną porozmawiać…

Domyśla się pan dlaczego?
Na pewno nie było też tak, że Termalica zawsze grała pięknie i widowiskowo, czasami zdarzały się gorsze momenty, krytykę trzeba było z pokorą przyjąć na klatę. Przez kilka sezonów byłem kapitanem tamtej ekipy, miałem w związku z tym pewne obowiązki, ale zawsze po tych słabszych występach winy szukałem u siebie. Nie miałem też intencji odbijać piłeczkę w drugą stronę i szukać przyczyn gdzieś na zewnątrz. Mediów jednak nie unikałem. Może było tak, że po prostu dziennikarze uznali, iż jestem tak nudnym człowiekiem jak na boisku i nic ciekawego w wywiadzie nie powiem (śmiech).”

Więcej TUTAJ

***

LESZEK OJRZYŃSKI: Gdzie są dziś byli właściciele Arki, którzy mnie zwolnili? To pokazuje czy ich decyzja była dobra”

„Nie był pan sfrustrowany faktem, że nawet po wielkich sukcesach z Arką nie dostał pan oferty z klubu bijącego się o jakieś wyższe cele? Zamiast tego była Wisła Płock i kolejna misja ratownicza, bo spadek był bardzo realny. Mi się wydaje, że jest pan mocno niedoceniany.
Jestem raczej szczęśliwy z faktu, że na przestrzeni tych wszystkich lat cały czas mogę pracować w Ekstraklasie. Może to jeszcze przede mną, aby objąć jakąś czołową ekipę i grać o najwyższe laury? Pracuję na to i mam pewne "argumenty". Wspomniałem o tych statystykach z Legią, a na przykład ten sam Lech, który najpierw zlał Arkę 3:0 w lidze, potem przegrał z nią w finale Pucharu Polski. 

Oczywiście, że jestem ambitny i gdzieś wyżej też bym chętnie popracował, aczkolwiek nie użalam się i doceniam to co mam teraz. Mam wielu kolegów trenerów, którzy na niższych szczeblach wykonywali świetną robotę, poświęcają mnóstwo energii na rozwój osobisty, a nigdy nawet nie dostali małej szansy w Ekstraklasie. Dlatego trzeba się cieszyć z tego co jest i wszystko przyjmować z pokorą. Gdyby w końcu zdarzyło się tak, że na najwyższym poziomie już mnie nie chcą i muszę zejść do niższej ligi - w porządku. Trzeba to przyjąć na klatę, zakasać rękawy i zrobić wszystko jak najlepiej, by powrócić. 

Czyli co, w polskiej piłce nie można wybrzydzać?
Zawsze znajdzie się ktoś, by zająć twoje miejsce. Są szkoleniowcy zagraniczni albo ci dopiero rozpoczynający swe kariery szkoleniowe... Bodajże w poprzednim sezonie było tak, że mieliśmy aż 7 debiutantów. Właściciele klubów coraz częściej szukają nowych rozwiązań. Trudno utrzymać się na karuzeli. Proszę spojrzeć - co roku kursy kończy 20 osób, czyli wchodzi 20 trenerów na rynek. Dlatego faktycznie nie należy wybrzydzać, nawet jeśli czasem cie doceniają, a czasem nie.

Regułą jest zatrudnianie pana w trakcie sezonu, gdy trzeba ratować zespół. A czy Leszek Ojrzyński kiedykolwiek dostał od przełożonych sygnał, że będzie mógł też zbudować w końcu zbudować coś swojego?
W większości klubów było trudno. W Koronie mieliśmy fantastyczny pierwszy sezon, ale później trzeba było przebudować drużynę i działaczom nie spodobało się, że zajęliśmy niższe miejsce. Nie wzięli pod uwagę, że niektórzy z nowych zawodników nigdy nie występowali w Ekstraklasie, ale jakoś sobie radziliśmy. Miał przyjść Robak, miał przyjść Lewczuk, były rozmowy o budowaniu silnej Korony, ale nic z tego nie wyszło. 

W Arce schemat był podobny, wspominałem już o tych transferach. Może ludzie sobie nie zdają sprawy, ale takie rzeczy naprawdę robią sporą różnicę. Jeden człowiek potrafi czasem odmienić zespól, a co dopiero 2-3. Ponadto przeważnie nie zapewniano nam odpowiednich warunków do treningów w trakcie zimy... Takich rzeczy w ogóle nie brano pod uwagę. Gorszy wynik i do widzenia. To faktycznie jest niesprawiedliwe.” 

Więcej TUTAJ

***

DANNY EL-HAGE: W II lidze dziwnie spoglądali na to, że przychodzę z innej części świata. To złe podejście”

„Arkadiusz Stelmach informował, że po twoim epizodzie w Armenii pojawił się też temat transferu do Polski, ale nie wyszło. Dlaczego?
Mogłem trafić do jednego z klubów II ligi. Toczyły się rozmowy, ale oni nie byli do końca zdecydowani. Chyba nie wiedzieli, czego tak naprawdę chcieli, mieli też swoje kłopoty finansowe. Co więcej, widziałem, że dziwnie spoglądali na to, że przychodzi do nich piłkarz z egzotycznych zakątków świata. Myślę, że to niepoprawne podejście, mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni. 

W Polsce trudno jest znaleźć zespół choćby przez program Pro Junior System, co tyczy się zwłaszcza mojej pozycji, bo kluby często decydują się właśnie tam wystawiać młodzieżowca. Między innymi dlatego, ale też z powodu uprzedzeń, o których mówiłem wcześniej, moja kariera trochę omija Polskę. 

Jaką rolę w Libanie odgrywa sport? 
Myślę, że może być czymś w rodzaju odskoczni od życia codziennego. Nie ma dnia, żeby dzieciaki oraz starsi nie grali w piłkę, to jest normalność. Tak jak w Polsce popularne jest umówienie się na piwo z kolegami, tak w Libanie grupka ludzi się skrzykuje i idzie na mecz. Można zarezerwować mniejsze boisko (tzw. minifutbol) i faktycznie jest to dość częste. Nawet pomimo tego, że Liban jest azjatycką potęgą w koszykówce i to raczej ta dyscyplina jest najpopularniejsza w kraju.

Pamiętasz 2006 rok, kiedy podczas konfliktu z Izraelem zginęło ponad 1000 libańskich cywilów?
To akurat było w wakacje, byliśmy z całą rodziną w Libanie. Po dziewięciu dniach ambasada polska zorganizowała transport, którym wróciliśmy do Polski.

Czyli doprecyzujmy - uciekliście przed tym konfliktem?
Można tak powiedzieć. Każdy konflikt wpływa negatywnie na kraj. Cierpimy politycznie, ekonomicznie, przez co sport też dostaje rykoszetem, bo są przecież dużo ważniejsze rzeczy do uregulowania niż pika nożna. Wobec tego została ona odsunięta na dalszy plan. Na przykład infrastruktura pozostawia wiele do życzenia.

Co masz na myśli?
W libańskiej ekstraklasie starają się podchodzić do tego profesjonalnie, ale często jest tak, że nie dbają o murawę i widać to szczególnie, gdy gra reprezentacja. Z tego też powodu większość klubów instaluje sztuczną nawierzchnie. Brakuje osób do utrzymywania obiektów w dobrym stanie - kiedyś podczas derbów Bejrutu kibice zniszczyli krzesełka i minęła kupa czasu, zanim krokolwiek je wymienił. 

Więcej TUTAJ

***

MARCIN KOMOROWSKI: Czerczesow w Tereku był jak car. Takich postaci nie spotyka się na co dzień”

„Słowo, które najlepiej trenera charakteryzowało, to?  
Car (śmiech).

Tego się nie spodziewałem (śmiech).
Trener Czerczesow zawsze był taki, że siebie stawiał na pierwszym miejscu, ale w pozytywnym znaczeniu. Super trener, super facet. Takich postaci nie spotyka się na co dzień. 

Bardziej charakterniak czy warsztatowiec? 
Charakterniak.

Kiedyś wspominał pan sytuację, kiedy dwóm pana kolegom sprzedał liścia na treningu. 
Mauricio z jakimś czarnoskórym zawodnikiem skoczyli do siebie, trener wszedł między nich, każdemu wymierzył po ciosie i wyrzucił ich z treningu. Z tym, że ja nie byłem tego świadkiem, tylko mi opowiadali. 

To proszę opowiedzieć jakąś ciekawą anegdotę z panem i trenerem. 
Pewnego razu podszedł do mnie i pyta się: 
- Byłeś w wojsku?
- Odpowiadam: Nie byłem.  

W pewnym momencie schylił się i z pół obrotu przed samym nosem przeleciał mi jego but i mówi: widzisz, a ja byłem. 

Domyślam się, że podobnych anegdot trochę pan ma. 
Pamiętam jego odejście z Tereka. Po sezonie zebrano całą drużynę, Prezydent Klubu (Mahomet Daudow) powiedział, że zawiedliśmy, bo nie awansowaliśmy do Ligi Europy i jak Czerczesow przy nas wszystkich dowiedział się, że jest zwolniony to wstał, powiedział: „okej, nie ma problemu” i wyszedł. 

Zaimponował wam.
Żeby pan widział wtedy minę wszystkich. Byliśmy w tak wielkim szoku, ale w ten sposób trener pokazał jaja. Innych trenerów, to nawet szkoda porównywać do Czerczesowa. 

Spróbujmy. 
Po nim był Krasnożan – koszmarny trener, pół roku z nim się męczyliśmy. Pamiętam taką sytuacje, jak za jego czasów byliśmy chyba na przedostatnim miejscu w tabeli, klub zrobił spotkanie z piłkarzami, Lord Mahomet Daudow mówi do nas, że jak nie wygracie następnego spotkania, to dostaniecie kary finansowe. Po chwili wchodzi ten Krasnożan i mówi, że on robi wszystko co może, ale to wyłącznie wina piłkarzy.” 

Więcej TUTAJ

***

WOJCIECH STAWOWY: Brzydzę się układami. Gdybym dowiedział się, że trafiłem do ŁKS po znajomości, zrezygnowałbym od razu”

Sam pan wspomniał o układach, układzikach, więc i o to muszę zapytać. Jednym z największych zarzutów wobec zatrudnienia pana w ŁKS-ie było to, że dostał pan pracę w nim po znajomości z Krzysztofem Przytułą, dyrektorem sportowym klubu.
Gdyby moja rozmowa kwalifikacyjna do ŁKS-u miała odbywać się na zasadzie: "Słuchaj Wojtek, jesteś moim kumplem, znamy się od lat, może potrenuj u nas, co?", albo gdybym dowiedział się, że głównie tym się kierowano - na drugi dzień już nie byłoby mnie w klubie. Zresztą, z dyrektorem Przytułą nawet nie przeszliśmy na "ty". Znamy się, jasne, ale prywatnie nie jesteśmy kumplami. Krzysztof Przytuła to jest mój były zawodnik, którego prowadziłem w Cracovii oraz w Arce, później był również moim asystentem. Dzieli nas spora różnica wieku, nigdy nie byliśmy dla siebie kumplami z szatni. W ŁKS-ie zatrudnił mnie więc dlatego, że poznał mnie jako zawodnik, wie od tej strony jak pracuję, czego mogą się po mnie spodziewać aktualni piłkarze tej drużyny, zna mnie jako człowieka. Tego jakoś ludzie nie analizują, tylko biorą najprostsze możliwe skojarzenie i są zadowoleni. Płytkie to i nieprzemyślane. Tak mogą mówić jedynie ci, co mnie nie znają. Inaczej wiedzieliby doskonale, ze godziłoby to w moje ambicje, gdybym został zatrudniony po znajomości. Wiedzieliby, że nie przyjąłbym pracy wynikającej wyłącznie z tego, iż ktoś jest moim kolegą.

Pracuję też dla własnej satysfakcji, a w takim wypadku musiałbym się jej zupełnie wyzbyć. Zawsze brałem tylko te posady, gdy czułem, że ktoś rzeczywiście wierzy w moje umiejętności, ma do mnie zaufanie na poziomie profesjonalnym i według niego osiągnę postawiony cel sportowy.

Czy po tych kilku miesiącach pracy w ŁKS-ie czuje już pan, że przekonał do siebie jego kibiców?
Nigdy nie zabiegałem o miłość ze strony kibiców, bo byłoby to sztuczne. Musiałbym robić i mówić rzeczy pod publiczkę. Prawda jest taka, że nas, szkoleniowców, bronią jedynie wyniki sportowe. Jeśli one się zgadzają, to będą zgadzały się również przychylne spojrzenia z trybun. Jeżeli odpowiednich rezultatów nie ma, to niezależnie od tego jak sympatycznym człowiekiem byłby trener, prędzej czy później cierpliwość by się skończyła.

Ja sobie zdaję sprawę z tego, że kibice są bardzo ważną, integralną częścią klubu. Szanuję ich i naprawdę chciałbym, aby gra ŁKS-u cieszyła ich oczy, a liczba zdobywanych punktów ich satysfakcjonowała. Naturalnie mam tego świadomość, dlatego jedyne czym chciałbym przekonać do siebie łódzkich fanów, to owocami naszej pracy, a nie przymilaniem się.

Gdy przychodziłem do ŁKS-u wiedziałem, iż z różnych względów nie jestem zbyt ceniony w biało-czerwono-białej części miasta. No a przynajmniej, że nie zostanę przyjęty z otwartymi ramionami. Jak najbardziej to rozumiałem. Mam jednak nadzieję, że chociaż część już do siebie przekonałem, a innych może powoli uda mi się przekonać w przyszłości. Naturalnie jest też taka grupa ludzi, która gdy mnie spotykała przekazywała jedynie wyrazy wsparcia. Bardzo dziękuję i doceniam. Oby wyniki ŁKS-u sprawiły, że w przyszłości to grono jeszcze się powiększy.”

Więcej TUTAJ

***

BOGDAN WILK: Nigdy nie było dwóch milionów za Parzyszka. Pomógł nam i odszedł za dobre pieniądze”

Jak pan przychodził do Piasta powiedział: „Jesteśmy zdania, że lepiej ściągnąć jednego wartościowego zawodnika, do którego wszyscy jesteśmy przekonani - takiego, który nam pomoże - niż dwóch-trzech, którzy będą uzupełnieniem kadry i być może odegrają swoją rolę w trakcie sezonu, że „może wystrzelą”. Mam wrażenie, że Patryk Lipski był kimś takim, który może wystrzeli. Z naciskiem na „może”.
Tak, po to go ściągnęliśmy. Znamy go od dawna, od wielu lat. Kiedyś trener Fornalik prowadził go w Ruchu, znamy jego możliwości. To też jest zawodnik - tak jak Kristopher Vida - który powinien grać lepiej. Stać go na to, ale to jest raptem kilka miesięcy od momentu, w którym Patryk do nas dołączył. Początek miał bardzo dobry, strzelił bramkę z Dynamem Mińsk, miał wiele dobrych meczów, a później znowu: koronawirus. Ciągle się to powtarza, ale ja nie wiem i pan też - nikt tego nie wie - jaki ta choroba i osłabienie organizmu mają wpływ na zachowanie tych zawodników. Każdy przechodzi wirusa inaczej, ale mi się wydaje, że ma to bardzo duży wpływ i na przygotowanie całego zespołu, jak i każdego zawodnika z osobna. Ale ja jestem też przekonany o tym, że Patryk Lipski jeszcze pokaże bardzo dobrą grę, lepszą niż dotychczas.

Ten transfer był pomysłem Waldemara Fornalika?
Wszystkie decyzje są wspólne. Wszyscy, ja, trener, dział skautingu, prezes pochylamy się nad naszymi pomysłami. Ja, jako dyrektor sportowy odpowiadam za transfery, ale każdy z nich musi być zaakceptowany przez nas wszystkich. Nie wyobrażam sobie, żebym wziął kogoś na siłę, wbrew innej osobie. Tak pracowaliśmy cały czas i myślę, że to się nie zmieni. Po to widzimy się codziennie, żeby dochodzić do porozumienia. Czasami dzieje się to w pięć minut, a czasami trochę dłużej. 

Zastępcą Valencii był Jorge Felix. A kto miał zastąpić Felixa?
Przyszedł Michał Żyro, Michał Chrapek, liczymy też na Kristophera Vidę i Patryka Lipskiego. To są wszyscy zawodnicy, którzy mogą brać na "10".

Do Jorge Felixa dużo im brakuje.
Tylko że jak Jorge Felix przyszedł, to też wszyscy mówili, że to żaden wielki zawodnik. W pierwszym sezonie wskoczył do składu, grał dobrze, zrobiliśmy mistrzostwo, ale nie wszyscy byli przekonani do jego umiejętności. Dopiero w tym drugim sezonie zagrał tak dobrze, że został znowu, po Valencii, najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy. Czas, czas, czas.” 

Więcej TUTAJ


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się